Zupełnie przez przypadek zaraz po „Bikini” Janusza L. Wiśniewskiego sięgnęłam po kolejną książkę, która porusza temat II wojny światowej. Jest nią debiutancka powieść niemieckiej autorki Evy Weaver „Lalki z getta”.
Żyd i Niemiec – trudno o bardziej przeciwstawne jednostki w tych trudnych czasach pierwszej połowy XX w. Spotykają się w getcie - mały żydowski chłopczyk Mika i niemiecki żołnierz Max. Pierwszy chowa się we wnętrzu ogromnego płaszcza, który otrzymał od swojego dziadka, i który w niezliczonej ilości tajemnych kieszeni skrywa wiele tajemnic. Drugi ukrywa swoją wrażliwość pod mundurem ze swastyką na ramieniu. Łączą ich przedstawienia kukiełkowe, które Mika prezentuje wśród mieszkańców getta, przede wszystkim po to, aby choć na chwilę mogli zapomnieć o tragedii, jaka ich spotkała i aby chore, osierocone dzieci mogły jeszcze przez moment pobyć dziećmi. Mika bardzo chce wierzyć, że robi cos dobrego, że jego kukiełki mają sens, ale wciąż czuje, że to wszystko za mało. Dodatkowo na jego sumieniu ciążą cotygodniowe występy ku uciesze niemieckich żołnierzy. Mika czuje się przez nie jak zdrajca i aby choć e części odkupić swoje „winy” pod wielkim płaszczem zaczyna szmuglować żydowskie dzieci na aryjska stronę. Druga część książki przedstawia losy wspomnianego już żołnierza Maxa, który dostaje się w niewolę na Syberię. Tym samym jego życie jeszcze bardziej łączy się z Miką, którego nieustannie wspomina w „rozmowach” z otrzymaną przez niego kukiełką.
„Lalki z getta” to, jak dla mnie, książka z niewykorzystanym potencjałem. Bardzo dobry pomysł na przedstawienie historii żydowskiego getta zarówno ze strony uwięzionego, jak i ze strony strażnika. Zwłaszcza, że sama autorka, jako Niemka, również całe życie musi zmagać się z dziedzictwem II wojny światowej. W postaci Maxa pokazała, że również niemieccy żołnierze mieli sumienia i dusze, jednak bardzo mocno spętane przez Hitlera.
Język książki jest do bólu poprawny, cała opowieść jest napisana jak wypracowanie do szkoły skrupulatnie poprawione przez nauczyciela. Czyta się ciężko, brnie się przez nieudolnie opisane fakty historyczne, które brzmią jak przepisane z podręcznika do historii dla gimnazjum.
Bohaterowie, ich uczucia i czyny są puste. Oni nie żyją, bardzo wyraźnie da się wyczuć, że są wymyśleni od początku do końca, a każde ich słowo starannie zaplanowane przez autorkę. Nie wierzę, że ktokolwiek pozwoliłby swojej ukochanej pozostać w obozie śmierci, spokojnie uciec na wolność, nawet nie próbując jej przekonać do zmiany decyzji, jak zrobił to Mika. Nie wyobrażam sobie też, że umierający z głodu i zimna na Syberii żołnierze postanawiają nagle bawić się lalkami. Jak dla mnie te i wiele innych scen są po postu zbyt sztuczne, aby poruszać.
Na przykładzie tej książki widać, że nie wystarczy mieć pomysł, nie wystarczy wybrać mocny temat, aby opowiedzieć dobrą historię, która pozostaje w sercach i umysłach czytelników na długo. Ja o „Lalkach z getta” szybko zapomnę, choć przez chwilę miałam nadzieję, że będzie inaczej.