„Życie to coś więcej niż spis zmarnowanych szans”- ten opis zapowiadał coś naprawdę ambitnego, co głęboko wejdzie w człowieka.
Myślałam już na wstępie, że zostanę sponiewierana olbrzymią siłą przejmujących opowieści (dodajmy, że bardzo krótkich) z życia przedstawionych w książce bohaterów w różnych sytuacjach jakich się owi obcy ludzie znaleźli.
Było ich sporo: Wiktoria, Maurycy, Anna, Dominik, Agata, Mortus, Jacek, Konrad, Władysław i Paweł.
Każda scena była osobna i do pewnego czasu nie łącząca się z resztą. Mimo całej powagi i ogólnie niewesołego, nieprzyjemnego klimatu przepełnionego dramatyzmem i nieszczęściami tych osób coś mi od pierwszej opowieści nie do końca pasowało. Niemal w każdym krótkim rozdziale o każdej postaci, raziły mnie ich dialogi z innymi. Nie podobało mi się, że były takie zdawkowe, ograniczone w rozwoju jakby małe dzieci uczuły się dopiero mówić, albo jakby bohaterom sprawiało to jakiś niewyobrażalny wysiłek, by nawiązywać relację z innymi w sposób jakiś bardziej rozwinięty i jak już to też bardziej cywilizowany.
No chyba, że to był celowy zamysł autora, ale mi niekoniecznie przypadło to do gustu, a wręcz mnie irytowało. Jeśli mam być szczera tak najbardziej to podobał mi się wątek AGATY- była to mocno przedstawiona scena jaka na pewno zostaje w pamięci i jej doświadczenie może wręcz traumatycznie w każdym momencie "wracać". Nie twierdzę, że inne sceny były gorsze, bo każda na swój sposób coś znaczyła… ale po prostu w pozostałe nie umiałam się wczuć ani ich przeżyć tak bardziej emocjonalnie.
Zawsze wydawało mi się, że mój poziom wrażliwości i empatii jest na wystarczająco odpowiednim poziomie, ale tutaj w zasadzie mnie aż tak to wszystko wybitnie nie chciało dotykać, nie wspominając o jakimś wielkim nokaucie co zwaliłby mnie z krzesła. Był nawet moment, kiedy odbierałam te krótkie obrazy i wyrwane z życia urywki jako kompletne nieporozumienie, nie do końca zrozumiałe i bez większego sensu czując jedynie coraz bardziej narastającą obojętność i znieczulicę. O ironio, taką znieczulicą byli też dość często i namacalnie doświadczani przez los ci mężczyźni i kobiety…
No i stał się mały cud. Otóż ostatnia scena o Pawle uratowała jednak tę książkę przed moim całkowitym zmieszaniem jej z błotem. Nie przypuszczałam, że tak diametralnie będę mogła zmienić zdanie i uznać że opłacało się dobrnąć do końca, by w końcu odkryć jakiś jej głębszy sens napisania i zrozumieć w ogóle cały pomysł autora. To wszystko co wydarzyło się na koniec, pokazało dobitnie, że koniec może być zawsze jakimś początkiem. Może nawet lepszym początkiem. A cała beznadzieja może ponownie zamienić się w nadzieję jeśli bardzo ostrożnie damy jej szansę i delikatnie będziemy się z nią obchodzić wiedząc że:
„Jestem mistrzem psucia, a teraz nie chcę popsuć się przed Tobą”
Coś się wydarzyło, wydarza i wydarzać będzie. Skrawki, urywki i sceny wyjęte z życia złożone na całość. Niepowodzenia, zrujnowania, najgorsze bagna. Po coś. To wszystko wraca, pocięte na kawałki, ale może mieć sens-choć trudny do zrozumienia i niedostrzegalny aż do czasu… odpowiedniego czasu aż stanie się lepiej. Byleby starać się naprawiać.
A może właśnie o to w końcu chodziło? Bo przecież opis nie mógł kłamać: „Życie to coś więcej niż spis zmarnowanych szans”
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.