Recenzja może zawierać spojlery z 1 tomu. Więc jeśli go nie czytał*ś, to wróć do tej recenzji później, jak nadrobisz.
Kurtyna rozsunęła się po raz drugi i tym razem do Ardiven przybywa Dominik — ukochany brat Leny. Zastaje on swoją siostrę w niezłych tarapatach... a ta później musi mu się nieźle wytłumaczyć z tego, co narobiła pod jego nieobecność. Oczywiście dziewczynie nie jest łatwo i zaraz okazuje się, że musi się przenieść ze stolicy do posiadłości swojego narzeczonego. Więc nim się ogląda wojna staje się jeszcze bardziej realna niż w dzień, kiedy Cedrik i Eavan prawie rzucili się sobie do gardeł na jej oczach.
Nawet nie wiecie, jak się ucieszyłam, kiedy podczas kolejnego takiego samego dnia w pracy dostałam maila od wydawnictwa z informacją, że można zapisać się na recenzję drugiego tomu trylogii ,,Za kurtyną". Od razu wypełniłam wszystkie formalności i bach! Dwa tygodnie przed premierą w moje rączki trafił pełen emocji romans!
A wiecie czemu się tak ekscytowałam? Przez to, że w tej części możemy poznać lepiej bohaterów i dowiedzieć się czy Lena przypadkiem nie za bardzo przesadzała z tym, że jej brat jest taki cudowny i opiekuńczy. Oczywiście to nie był jedyny powód. Strasznie ciekawiło mnie też to, jak autorka opisze cały ten konflikt lojalistów i figurystów, jaki nakreśliła w poprzednim tomie oraz czy Lena znajdzie się samym środku jakiejś bitwy lub jakiejkolwiek akcji.
Co do bohaterów, to od razu wam powiem że mam coraz bardziej mieszane uczucia co do głównej bohaterki - a to głównie przez to, że czasem podejmuje strasznie nieprzemyślane decyzje, a później płacze i płacze... przeżywa i płacze. Naprawdę już się czasem irytowałam, gdy widziałam że ta w trudnych momentach po prostu zamiast spróbować się opanować, to ryczy. Ale cóż... może tak właśnie wychował ją Dominik. Chociaż w to wątpię patrząc na to jak on się zachowuje i jak ją potraktował pod koniec powieści. (O Dominku szybko tylko wspomnę, że to mądry chłop, rozsądny... ale za mało go było jak na mój gust). Co do decyzji, o których wyżej wspomniałam — naprawdę miałam wrażenie, że Lena podejmuje je spontanicznie i nawet nie pomyśli o konsekwencjach (pod koniec się to trochę zmienia... chociaż i tak głupia leci tam, gdzie wie że nie ma dla niej miejsca, ale no cóż... tam już zadziałała po prostu złudna nadzieja). A jeśli chodzi o samych panów to szczerze mam wrażenie, że charakter Cedrika zupełnie się tutaj nie rozwinął (zostały tylko bardziej wyeksponowane cechy, które już wcześniej zdążyliśmy poznać), za to Eavan.... ten to pokazał w końcu charakterek! Tak! Niezły z niego manipulant i trzeba przyznać mu, że chłopaczyna wie kiedy wykorzystać swoją szansę i że zawsze walczy do samego końca o swoje.
Jeśli chodzi o fabułę, to tak jak i w poprzedniej części można po niej pływać spokojnie. Jedynie taką mocną falę w której coś się zadziało i że nie mogłam się oderwać od książki była sama końcówka. Sprawiła ona, że zaczęłam się zastanawiać nad całą tą książką. Postawiłam sobie pewną teorię na temat jednej z postaci i założyłam się z samą sobą o to, kto mógł się pojawić tak naprawdę na ostatniej karcie strony. Myśli mam różne... ale przekonam się czy dobrze trafiłam, dopiero jak dostanę w łapki trzeci tom.
Tak ogólnie podsumowując to... czułam, że książka mi się podoba, ale przez zachowanie Leny nie wpadłam w taki zachwyt, jaki miałam przy pierwszym tomie. Jasne, cieszyłam się podczas czytania, kiedy rozkminiałam o co chodzi z jedną postacią albo gdy pojawiły się prawdziwe konsekwencje działań głównej bohaterki. Również nie było jakoś takich momentów, które mogłabym zaznaczyć znacznikami (a takie pojawiły się w 1 tomie, głównie podczas podrywów Cedrika — tutaj też mi tego zabrakło. Tej jego charyzmy, która mnie tam porwała).
Nie jest to zła książka. Wręcz przeciwnie, fabularnie bardzo dobrze stoi i jak mówiłam, bohaterowi mają swój blask, zostaje nam pokazane kilka smaczków z tamtejszej religii i wyjaśnione jak działa ta cała kurtyna... ale zabrakło mi czegoś, co mnie tak zachwyciło w pierwszym tomie. Dlatego ten tom dostaje ode mnie 7/10.