Some of them want to use you
Some of them want to get used by you
(Annie Lenox & David Allan Steward)
Spotkanie z tą książką było dla mnie spotkaniem z nieznanym. Nie mówiło mi nic ani nazwisko autorki, ani nazwa wydawnictwa. Okładka także dość tajemnicza, a najbardziej tajemniczy - intrygujący tytuł. Znajome było dla mnie tylko nazwisko Kazimiery Szczuki, podpisanej pod krótką notką na tylnej okładce. Notką bardzo zachęcającą. I ta skąpa zachęta była całą moją wiedzą wstępną. Biorąc do ręki tę książkę wkroczyłam zatem na ziemię nieznaną.
Czego należy się spodziewać po książce zatytułowanej „Kupię rękę”, opisanej w notce takimi terminami jak „makabryczna groteska”, „groza” i „czarny humor”? Thrillera o handlu ludzkimi organami? Poruszającej opowieści o życiu niepełnosprawnych? Zapisków inwentaryzacyjnych handlarza niewolników? Zmagań z codziennymi troskami kogoś kompletnie nieprzystosowanego do samodzielności? A może absurdu, ironii, groteski? Metafory na wysokim poziomie abstrakcji? Odpowiadam od razu: należy spodziewać się tego wszystkiego i jeszcze więcej.
Znaczenie intrygującego tytułu poznajemy zaraz na początku, wraz ze spotkaniem głównego bohatera, Olgierda. Chociaż im głębiej w treść, tym więcej odkryjemy dodatkowych, nieoczekiwanych znaczeń.
Fraza „Kupię rękę”, dokładnie tak, jak brzmi, jest treścią ogłoszenia. Na takich ogłoszeniach Olgierd skupia większość swojej uwagi. Od chwili, gdy wpada na ten dziwaczny pomysł, cudze kończyny, do których prawa zdobywa dzięki pieniądzom, stają się treścią jego życia. Jako właściciel żąda bezwarunkowego posłuszeństwa - kupione ręce mają służyć tylko jemu, wypełniać jego wizję. Kupuje, kontroluje, zarządza. Wyznacza cele, kierunki i misje. A jest bardzo sprawnym, doświadczonym koordynatorem i zarządzającym - tym właśnie zajmuje się zawodowo i jest profesjonalistą w każdym calu.
Zanim zaczął kupować cudze kończyny, „dorobił się” - ma wysokie stanowisko, niezagrożoną pozycję zawodową, mnóstwo pieniędzy, uporządkowane, wygodne życie. Osiągnął niemal wszystko to, do czego dążył od początku dorosłości. Problemem jest to, że wcale nie jest mu wygodnie w tym wygodnym życiu, i zupełnie nie czuje się dobrze z tym profesjonalnym, wypracowanym do ostatniego szczegółu sobą. Poświęcił całe życie na doskonalenie zdolności pięcia się w górę, i oto przyszła chwila, gdy uderzył głową w sklepienie, którego nie potrafi przebić. Nie jest w stanie dalej się wspinać, a ponieważ nigdy nic innego nie robił - wpada w popłoch. Może ktoś powiedzieć, że to po prostu kryzys wieku średniego. Tak, zapewne tak właśnie jest. Olgierd stanął na przełęczy, z której nie widzi dalszej drogi, a ta już przebyta zasnuwa się mgłą zwątpienia - czy było warto?
Ratunkiem na to nagłe zwątpienie ma być właśnie kupienie ręki. Nowy wspaniały pomysł, błyskotliwy i niecodzienny, wart pierwszorzędnego specjalisty (początkowo Olgierd wiąże z tą działalnością pewne nadzieje zawodowe). Choć tak naprawdę jest to rozpaczliwe poszukiwanie protezy, kończyny zastępczej, jakiejś części siebie, której od dawna nie posiada, bo - nieużywana - uległa zanikowi. Sam o tym nie wie, ale jest właśnie niepełnosprawny, jest życiowym kaleką, upośledzonym pod wieloma istotnymi względami. Jego życie ogranicza się do kilku zaledwie ambicji i żądz, podsycanych nieuświadamianą frustracją rodzącą się z niezaspokojenia wielu innych, zepchniętych na margines czy wprost zaprzeczonych pragnień. Czy cudze ręce, ręce zniewalanych i poniżanych sług, mogą te braki wypełnić? Dla czytelnika odpowiedź na to pytanie jest oczywista, jednak obserwowanie Olgierda na jego ponurej, pełnej cierpień drodze do uświadomienia jest fascynująca.
Autorka nic nie ukrywa, nic nie wygładza w opisach Olgierda kolekcjonującego ręce. Całe jego okrucieństwo, cała miałkość i frustracja tak są wyraziście ukazane, że aż rażą. Być może ukazane są zbyt wyraźnie, zbyt symbolicznie, w zbyt ostrym świetle. To można zarzucić tej książce. Chociaż posługuje się bardzo intrygującymi, nietuzinkowymi metaforami (któż bowiem zwalcza kryzysy kupowaniem cudzych rąk?), to jednak opowiada historię najprostszą z możliwych: historię zagubionego we własnych dążeniach, zwiedzionego własnymi błędami człowieka, który nagle odkrywa, że cały jego dotychczasowy wysiłek wyprowadził go na manowce. I opowiadając tę historię, nie bawi się w wątki poboczne - nie znajdziemy dodatkowych informacji o bohaterach, czegoś poza ich wielką, smutną tajemnicą. Nie wiemy o Olgierdzie nic poza tym, że jest sfrustrowany, czym i dlaczego. Kompletnie nie poznajemy jego żony - postać Alicji była dla mnie niemal jak biała plama na mapie dalekich lądów. Osoby z otoczenia Olgierda stanowią właściwie tylko tło, mające ułatwiać zarysowanie jego samego.
Poznajemy za to - choć też tylko w pewnych aspektach - właścicieli niektórych z kupionych przez Olgierda kończyn. Jak można się spodziewać, ktoś, kto decyduje się na sprzedanie kawałka siebie, nie wiedzie raczej życia szczęśliwego i spełnionego. To druga strona tej makabrycznej układanki. Niektórzy, tak jak Olgierd, w obliczu nabrzmiałego przez lata niespełnienia odczuwają brak, który muszą zapełnić jak najszybciej - choćby dokupioną ręką. Niektórzy zaś na niezadowolenie z siebie reagują chęcią pozbycia się siebie, przynajmniej częściowo; oddania się we władanie kogoś innego, czegoś innego - poszukują pretekstu, by przestać za siebie decydować. Robią to w pozornie racjonalnym przekonaniu, że być może lepiej zaufać specjalistom we wszelkich dziedzinach, w których samemu nie jest się mistrzem. Także w kwestii stanowienia o sobie.
I tutaj znowu czytelnik wie od razu, że się mylą, ale i tak z ciekawością śledzi ich poczynania. Tym bardziej, że ukazywana w książce dziwna plątanina losów niewolników, z których niektórzy są sługami, niektórzy panami, potrafi zburzyć nasze przekonania. Przede wszystkim naśmiewa się z prostej, intuicyjnej wiary w to, że dobro obraca się w dobro, a zło zawsze w zło. Nie, w świecie tej książki wcale nie ma prostej równowagi. Złe intencje, najprostsza i pierwotna chęć poniżenia drugiej osoby może, paradoksalnie, pomóc jej w pokonaniu własnych słabości. A spontaniczny odruch współczucia może kogoś wepchnąć głębiej w łapy jego osobistych demonów. Bo tak naprawdę nigdy nie wiemy, z kim mamy do czynienia. Każde wyjście poza czysto formalne relacje może skutkować załamaniem, tragedią, lub oczyszczeniem. Dlatego zapewne bohaterowie książki są bardzo ostrożni w nawiązywaniu kontaktów, nie odsłaniają się przed innymi. Nagłe otwarcie może spowodować nieprzewidywalne skutki. Bo, nieprzywykli do otwartości, bohaterowie książki nie potrafią ani poprawnie ocenić drugiej osoby, ani nawet zrozumieć własnych pragnień. Dlatego właściwie zderzają się jedynie ze sobą, przypadkowymi ruchami, których skutki są nieprzewidywalne. Bo motorem zewnętrznych działań są pobudki wewnętrzne, skomplikowane i ukryte, nie do odcyfrowania. Aż się chce dośpiewać następny fragment z piosenki, którą wybrałam na motto - "who am I to disagree?" Dobrze jednak, że książka naprowadza czytelnika na tę konstatację - jest to prawda, nad którą warto się zadumać.
Agnieszka Szygenda ma już w swoim dorobku jedną książkę, która zebrała sporo pozytywnych recenzji. W tamtej książce także zmierzyła się z różnymi tajemnymi mechanizmami, które rządzą ludzkim zachowaniem. Jest także autorką tomików poezji, można więc spodziewać się po niej wrażliwości ponadprzeciętnej. I rzeczywiście, sposób, w jaki rozprawia się w „Kupię rękę” z różnymi postaciami i ich motywacjami, wskazuje na ogromną wnikliwość i zmysł bacznej obserwacji. Pasuje do tego wrażenia także króciutki fragment autoopisu, zamieszczony na tylnej okładce. Mówi o sobie: „Nie mam zwyczaju mówić innym, jak powinni żyć. Zbyt mało wiem o drugim człowieku. W zasadzie nie wiem o nim prawie nic prócz tego, że jest zupełnie inny niż ja”.
I tutaj być może jest sedno fenomenu Agnieszki Szygendy i jej książki. Może dlatego właśnie, że widzi w innym człowieku kogoś kompletnie różnego, jest w stanie tak dokładnie, analitycznie mu się przyjrzeć. Bo przygląda się naprawdę głęboko, niemalże rozkłada na czynniki pierwsze osobowości swoich bohaterów. Wczuwa się w nich, ale - zachowując własną odrębność. Prowadzi to do pewnej ocenności w jej opisach, a propozycje rozwiązania tragicznych zawirowań, jakie podaje, wyraźnie zgodne są z jej osobistymi przekonaniami. W istocie, podkreślając różność ludzi, sugeruje także jakąś ich identyczność - to, co najważniejsze, jest (czy powinno być) najważniejsze dla wszystkich. Jest jedna, prawidłowa droga, którą każdy człowiek może dojść do zgody ze sobą i ze światem.
Jednak trudno byłoby się z jej ocenami nie zgodzić. Wykłada wszystkie racje klarownie i prosto, oświetla najciemniejsze sprawki swoich bohaterów przeraźliwie jasnym światłem. Poznając ich tak dokładnie i rozumiejąc tak dobrze dzięki jej opisom, aż się chce samemu powtórzyć za autorką - są zupełni inni niż ja! Choć może ich inność polega tylko na tym, że nie ujrzeli jeszcze wystarczająco wyraźnie swoich błędów? W tej uderzającej sile przekazu tkwi chyba największa moc książki.
Ocena: 8/10