Invocato. Księga 1 recenzja

Invocato, czyli infantylne bajanie bez celu

Autor: @oga ·9 minut
2011-02-17
Skomentuj
Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!
Powiem od razu wprost, co sądzę o tej książce, a potem postaram się wyjaśnić powody. Otóż jest to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek czytałam. Gdyby w świecie wydawniczym żywe były jeszcze choć resztki przyzwoitości, to dzieło nigdy nie trafiłoby do drukarni. Bo nigdy nie powinno! Być może do wyrobionego czytelnika w ogóle nie dotrze, ale może zepsuć gusty wielu nastolatkom.

„Zobacz, co cię czeka po tamtej stronie” - kusi tylna okładka egzaltowanymi zdaniami. Z opisu można wnosić, że będzie to opowieść dość mroczna i z pewnym podtekstem metafizycznym, bo powołuje do istnienia tajemnicze astralne Miasto Samobójców, odrębną część zaświatów przeznaczoną dla tych, którzy zginęli z własnej ręki. Może to zaproszenie do refleksji nad tym, czym jest życie i śmierć, i jak z jednym i drugim powinniśmy się obchodzić? Albo jakaś mistyczna opowieść o życiu po życiu? Ale nie, nic z tych rzeczy.
Opis okładkowy kłamie, i to na różnych poziomach (także tym astralnym). Książka nie jest napisana stylem egzaltowanym. Nie ma w niej ani krzty mistycyzmu (w żadnym, dobrym ni złym, znaczeniu tego słowa), nie dotyka nawet refleksji metafizycznej. Co więcej - wcale nie opowiada o Mieście Samobójców, o pośmiertnej egzystencji, czy aspektach moralnych i skutkach targnięcia się na własne życie. Chociaż rzeczywiście akcja toczy się w większości w "tamtym świecie". I rzeczywiście, jak obiecuje opis, są liczne walki z demonami. O tak, demoniczna posoka leje się strumieniami! Ale to nieistotne, nie jest głównym wątkiem powieści. Bo w istocie wcale nie chodzi o to, co się dzieje po śmierci z samobójcami, i dlaczego mają doświadczać losu innego niż pozostali zmarli. O czym więc jest ta książka?

Niestety - O NICZYM. Nie oferuje czytelnikowi nic poza wglądem w infantylne, żenujące fantazje niedojrzałej autorki, która na ponad 400 stronach rozwija jakieś prywatne marzenie, ewidentnie z sobą samą w roli głównej. Tak, wiem, nie wypada krytykować ad personam, ale naprawdę trudno inaczej, skoro cała książka opowiada li tylko niezwykłe przygody dzielnej Mary Sue, wzorcowej przedstawicielki swojego gatunku, zdobywającej z kopyta świat, ten i tamten. (Kto nie miał okazji spotkać Mary Sue, niech czym prędzej biegnie do wikipedii - znając tę postać łatwiej zrozumiecie istotę mojego zdenerwowania książką.)
Cała fabuła, z niezwykłym otwierającym pomysłem Miasta Samobójców włącznie, funkcjonuje tylko jako tło dla przygód głównej bohaterki. Przygód, dla których w istocie nie miałoby znaczenia miejsce i okoliczności. Chodzi bowiem tylko i wyłącznie o to, by namnożyć przykładów na to, jak niezwykłą postacią jest heroina tego dramatu. To wokół niej toczy się cały świat. Ten i tamten, oczywiście.
Bohaterka wkracza nagle do astralnej dziedziny i choć nie rozumie otaczającego ją nowego świata, świetnie się w nim odnajduje, zajmując się tym, do czego Mary Sue jest stworzona - byciem najlepszą. Błyskawicznie się uczy i osiąga sprawność, jakiej wszyscy jej zazdroszczą. Spotyka coraz więcej nowych osób, i oczywiście wszyscy, ale to wszyscy co do jednego - śmiertelnie się w niej zakochują, a przynajmniej obdarzają najwyższym szacunkiem i uznaniem. Nawet wrogowie życzą jej źle prawdopodobnie dlatego, że nie mogą jej zdobyć. Ba, samą swoją obecnością potrafi nawet zmienić czyjąś orientację seksualną!
Wokół niej toczy się wszystko, co warte wzmianki. To ona staje się przyczyną rewolucyjnych zmian na różnych poziomach, nie tylko tych astralnych. Potrafi zmienić jednostkę, społeczność, świat. Bez niej prawdopodobnie ewolucja by nie zachodziła, a z pewnością nie istniałby rozwój technologiczny. A przy tym cały czas pozostaje nadzwyczaj niewinną, skromną, nawet nieśmiałą, "zwykłą dziewczyną" z nadmiernie eksponowanymi kompleksami (które, oczywiście, zamiast przeszkadzać jej w interakcji ze światem - jak to bywa w prawdziwym życiu - tylko dodają pikanterii jej wizerunkowi. Czytaj: jeszcze więcej wielbicieli!).

Poza dopracowanymi fragmentami, ukazującymi reakcje świata na osobę głównej bohaterki, o istocie tego świata dowiadujemy się bardzo niewiele, i są to informacje często wprowadzające zamieszanie. I tego żal najbardziej, bo wszak jeśliby szukać oryginalności w tym dziele, to właśnie w warstwie koncepcyjnej. Pomysł zaświatów wydaje się przecież obiecujący. Niestety, wygląda na to, że autorka sama swojego pomysłu nie przemyślała. Posyła co prawda bohaterkę do szkoły, przez co otwiera sobie świetną okazję do wplecenia w fabułę uporządkowanych szczegółowych "wykładów" na temat struktury astralnych Miast, ale w ogóle tej szansy nie wykorzystuje. Okazuje się bowiem, że w szkołach zaświatów nie zdobywa się wiedzy na temat samych zaświatów, nie dowiemy się zatem nic ani o ich powstaniu i historii, ani o chociażby zrębach sposobu ich funkcjonowania. W szkołach zaświatowych, o dziwo, uczy się tylko o świecie żywych. Zresztą, w praktyce okazuje się, że wysłanie bohaterki do szkoły służy jedynie ukazaniu, jak sprawnie i szybko zdobywa sobie zawiść koleżanek. Kolejny punkt życiorysu Mary Sue...
Nic dziwnego zatem, że fabuła się chwieje. Raz dowiadujemy się o jakichś możnych rodach, rządzących Miastem, innym razem mamy opisy procedur biurokratycznych, kompletnie nie pasujących do rządów oligarchicznych. Sama autorka chyba się w tym gubi. Tak jak i w bardziej konkretnych cechach Miasta i jego mieszkańców. Dała im długowieczność (czy może wręcz wieczność, trudno zrozumieć - wzmianki są niejednoznaczne), ale niestety nie wyposażyła ich w dojrzałość. Kilkudziesięcioletnie osoby posiadają i aparycję, i mentalność co najwyżej dwudziestolatków. Fabuła rwie się także w swoich podstawowych nurtach, bo nie wyjaśnia się czytelnikowi wyraźnie, jakie właściwie zdarzenia i postacie chwieją posadami zaświatów. wiemy tylko, że pierwszą przyczyną jest bohaterka; nie dość jej przyciągania ludzi (nawet astralnych), stanowi także atrakcje dla tajemniczych mocy, zasadzających się na całe zaświaty. Niestety, o tych bytach wiemy tylko tyle, że kochają się w bohaterce. Nic o ich naturze, intencjach, sposobach działania, źródłach mocy. Szkoda.
Jedyne, co wiemy o Mieście na pewno, to główne zajęcie jego mieszkanców - walka z demonami. O tym zapomnieć się nie da, bo duża częśc książki jest niemal nieprzerwanym zapisem kolejnych walk. Właściwie nie wiadomo, po co ich aż tyle, zwłaszcza, że nie znajdzie się w nich szczególnej maestrii opisu. Sprowadzają się właściwie do odnotowania, w jakiej scenerii drużyna łowców znajduje swoje ofiary i jak tym razem w nie "wali" - frontalnie czy z boku, zbiorowo czy pojedynczo. Owszem, katalog samych demonów jset dość bogaty; chyba najbardziej dopracowany element fabuły to imiona i charakterystyka tych istot. Chociaż i tak wszystkie kończą tak samo.
W szczegółach świata przedstawionego książka plącze się najbardziej, bo nie tylko nie ma mocnego gruntu, jakim byłaby dopracowana struktura Miasta, ale też autorka bierze się często za opisywanie spraw, o których zdaje się nie mieć głebszego pojęcia. Stąd nielogiczności czy wręcz bzdury, jak choćby ta - żołnierze idący do walki z... muzyką w słuchawkach! Doskonały pomysł, nieprawdaż?

Może ktoś powiedzieć - czepiam się treści, bo nie lubię takich historii. Owszem, nie lubię „takich historii”, bo uważam, że jeśli autor nie ma do powiedzenia światu nic poza tym, o czym marzy w samotne noce, to nie powinien się brać do pisania. Ale dobrze, zostawmy miałką treść, i przyjrzyjmy się formie.
I tutaj jeszcze wyraziściej ukaże nam się marność „Invocato”... Pierwsze, co rzuca się w oczy, to nieporadność językowa. Mnożą się na kartach książki błędy gramatyczne i stylistyczne. Niewłaściwe stosowanie związków frazeologicznych, tak jakby autorka nie do końca rozumiała ich znaczenie. Także po prostu złe użycie słów, powodujące absurdalne skutki.

Mizeria warsztatowa ujawnia się także na następnym poziomie - narracji. Której autorka w ogóle nie potrafi prowadzić. Mamy tutaj przykład kuriozalnego wynalazku, swoistego „narratora wybiórczo niedomyślnego”. W zasadzie jest wszechwiedzący i chętnie dzieli się z czytelnikiem wiedzą o odczuciach postaci, zwłaszcza, jeśli to są uczucia wobec głównej bohaterki. Jednak jeśli akcja dotyka wątku, który ma eksplodować w kulminacji, narrator chowa się pretensjonalnie za pytania o intencje czy uczucia, na które nie daje odpowiedzi. Oczywiście, wiadomo dlaczego - bo szykuje „niespodziankę”, wybuchową kulminację uczuć, których czytelnik niby nie miał się spodziewać. W dodatku dość często natkniemy się na fragmenty jakby żywcem wyrwane z pamiętnika - odbyła się impreza, „było miło”. Komu, na litość bogów, było miło, bezosobowemu narratorowi?! Ewidentnie skutek kompletnego braku wiedzy na temat prowadzenia narracji.

Leży także warstwa opisowa. Postacie negatywne nie są charakteryzowane przez swoje zachowanie czy wypowiedzi, ale przez epitety wartościujące. Wyrazista oznaka niewydolności epickiej - trzeba uciec się do jednoznacznych określeń w rodzaju „cizia”, „osiłek”, jeśli nie jest się w stanie nakreślić realnie postaci tak, by czytelnik sam mógł wyrobić sobie o nich zdanie. I ten nieelegancki motyw ocenności narratora, i wspomniane już elementy mające charakter notek z pamiętnika, wzmacniają tylko wrażenie, że książka jest co najmniej niedopracowana, by nie powiedzieć wprost - nieprzemyślana. A przede wszystkim - że to właśnie wokół jednej postaci snuje się opowieść, a nie wokół jakiegoś pomysłu fabularnego czy idei. Wszystko, co zbyt daleko odbiega od bohaterki, zostaje ucięte; jest niepotrzebne, jeśli nie nie nadaje się do uwypuklenia niezwyklości Mary Sue. Sprzeczności, niedopowiedzenia, błędy - są nieistotne dla przebiegu akcji, bo wcale nie chodzi o akcję, ani o fabułę; jedynie o oświetlanie heroiny.
Ważniejsze postacie - te, których uwielbienie narrator sobie ceni - są dość szczegółowo opisywane, przynajmniej w warstwie wizualnej. Niestety, jeśli chodzi o charaktery czy osobowości, kompletnie się ze sobą zlewają. Potęguje to jeszcze dziwna skłonność autorki do tworzenia zdań bezpodmiotowych, przez którą czasami nie wiadomo, kto co w danej chwili zrobił czy powiedział. I rzeczywiście, dialogi niespecjalnie różnicują postacie opowieści. Najważniejsze w nich jest to, żeby wykazać ukrytą lub jawną sympatię postaci wobec głównej bohaterki. Nieważne zatem, czy wypowiada się postać X czy Y, ważne, że podkreśla stosunek do heroiny.
Dziwaczny zresztą jest także sposób, w jaki przedstawia się owe relacje. Okazuje się, że według autorki przyjacielskie kontakty realizują się w postaci ciągłej wzajemnej agresji słownej lub fizycznej. Najwidoczniej agresja rozumiana jest jako wyraz sympatii! A prawdziwe uczucie koniecznie trzeba chować za maską obojętności czy wrogości. Pisałam już o niewiarygodności psychologicznej bohaterów? Agresja jako wyraz sympatii to najwyrazistszy chyba dowód niedojrzałości. Wie o tym każdy, kto ma już za sobą okres pokwitania...
W dialogach pojawiają się często elementy żartu czy ironii, złośliwe docinki mają wskazywać na zażyłość rozmówców. Prawda, że niektóre z tych dialogów są zabawne. Szkoda tylko, że kompletnie nie różnicują postaci. I że stanowią clue „głębi” psychologicznej. Poza nimi bowiem nic nie ma, zieje straszliwą pustką.
Jeszcze smutniejsze jest to, że sama bohaterka jest kompletnie nierealna. Podkreślane przez całą książkę cechy zupełnie nie pasują do tego, co wyjawia się pod koniec książki o jej życiu „sprzed” (oczywiście, nie może być Mary Sue bez "mrocznej tajemnicy"!). Nie ma tu nawet odrobiny starania o jakąś wiarygodność psychologiczną. Mimo tego, co musiała przeżyć, pozostała białą liliją, trudności życia codziennego tylko wzmocniły jej niezwykłość, oddzielają ją coraz wyraźniejszą linią od otaczającego świata. Nie, Mary Sue nie może podlegać powszechnym prawom psychologii - jest taka, jaką ją tworzy pragnienie, a nie taka, jaką byłaby normalna osoba..
Dość, wystarczy. Przestrzegam przed czytaniem tej książki - szkoda waszego czasu, naprawdę.

Ocena: 1/8


Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Invocato. Księga 1
Invocato. Księga 1
Agnieszka Tomaszewska
7.5/10

Jeśli myślałeś kiedyś o założeniu sobie stryczka, strzeleniu w skroń bądź zanurzeniu się w gorącej kąpieli z brzytwą - zastanów się jeszcze... bo Oni mogą nie zdążyć. Jeśli jednak twoja desperacja zwy...

Komentarze
Invocato. Księga 1
Invocato. Księga 1
Agnieszka Tomaszewska
7.5/10
Jeśli myślałeś kiedyś o założeniu sobie stryczka, strzeleniu w skroń bądź zanurzeniu się w gorącej kąpieli z brzytwą - zastanów się jeszcze... bo Oni mogą nie zdążyć. Jeśli jednak twoja desperacja zwy...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Tym razem książka. Choć to blog filmowy to pozwalam sobie na zamieszczanie co ciekawszych ich recenzji. Invocato rekomendował mi znajomy. Mówił, że to pozycja, którą czyta kilka razy w roku :P i nigdy...

@Atacama9006 @Atacama9006

Miasto Samobójców to miejsce, gdzie trafiają dusze osób, które targnęły się na własne życie. W Mieście żyje się w tak, jak w wielu ziemskich miastach. Ludzie pracują, rodzą się dzieci, toczy się zwyk...

@Honorata77 @Honorata77

Pozostałe recenzje @oga

Materialista
"Materialista" czyli o nienawiści

Książka norweskiej autorki w pełni zasługuje na miano porządnego, dobrze skonstruowanego kryminału, ale może być także czymś więcej. Nie tylko dostarczy czytelnikowi rozr...

Recenzja książki Materialista
Historia Nie-skończona
Historia Nie-skończona, czyli o nieustannym bazgroleniu

Narrator tej historii, sam siebie nazywający Kolekcjonerem Słów, przyznaje się od razu do bazgrolenia. Bazgroli nieuleczalnie, przez całe swoje życie, odkąd tylko odkrył...

Recenzja książki Historia Nie-skończona

Nowe recenzje

Duch na rozstaju dróg
Uwierzysz w ducha? Może musisz uwierzyć?
@spirit:

Pomimo tego, że święta już za parę dni to coraz więcej osób stwierdza zgodnie i nieco ze smutkiem, że tych świąt po pro...

Recenzja książki Duch na rozstaju dróg
Masło
:)
@book_matula:

Historia, którą poznacie, oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, co skusiło mnie do lektury. Przyznam, że pierwsza my...

Recenzja książki Masło
Gniew Smoka
KING BRUCE LEE KARATE MISTRZ...
@maciejek7:

Książka „Gniew Smoka. Jak walczył Bruce Lee” dla mnie była tak wciągającą lekturą, jakbym ponownie oglądała film z Lee ...

Recenzja książki Gniew Smoka
© 2007 - 2024 nakanapie.pl