Kiedy czytałam Rękę mistrza czy Misery, myślałam, rany jak ja chciałabym tak pisać. Marzenia to jednak piękna rzecz, prawda? Byłam oczarowana. Czy Joyland to równie mistrzowska powieść, czy może autor ma te nadzwyczajne opowieści już za sobą?
King zabiera nas po raz kolejny w podróż. Jakby mówił: Słuchajcie, opowiem Wam taką oto historię.
Student college’u Devin Jones podczas wakacji zatrudnia się w parku rozrywki. Próbuje uleczyć złamane serce po swojej pierwszej, beznadziejnej miłości. Długo nie może pogodzić się z tym, że co było, niestety nie wróci. Jednak praca w Joylandzie odmieni całe jego życie…
Już sama okładka Joyland jest obietnicą. Obietnicą strachu, trzymania w napięciu do ostatniej kartki. Wejdź jeśli się odważysz. Oczywiście wchodzę w to, czytam, czekam aż zacznę się bać. Nie boję się, myślę, może za dużo już obejrzałam i przeczytałam horrorów. Nie, to King jest inny. Czy mi to przeszkadza? Nie. Wciągam się, odkrywam, przeżywam - złamane serce bohatera, chorobę chłopca, dawne zbrodnie. A King urzeka stylem i chociaż to nie jest jego najlepsza powieść, to i tak robi ogromne wrażenie.
Autor zabiera nas w sentymentalną podróż przez Amerykę lat 70-tych. Jest rok 1973, jedziemy pickupem do wesołego miasteczka, tam gdzie sprzedają, no właśnie co? Oczywiście zabawę! Tam gdzie są kuglarze z kuglarzy, ze swoją gadką. Wozimy się burakowozami, idziemy na wciągarkę łosi, a zdjęcia robią nam Gwiazdeczki w zwiewnych zielonych sukienkach i zabawnych czapeczkach a’ la Robin Hood.
Czujecie ten klimat? O tej opowieści nie myśli się jak o „fikcji”, ale jako o przesyconej emocjami i wspomnieniami sentymentalnej podróży.
To nie jest horror, jak Lśnienie czy Miasteczko Salem, ale świetna obyczajowa powieść o dorastaniu i zrozumieniu tego co ważne. King tak doskonale oddaje szczegóły, że ma się poczucie uczestnictwa. Więc byłam po troszę każdym z bohaterów, byłam w ich skórze i dobrze było przeżyć te wszystkie emocje.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepsza powieść Kinga jaką czytałam, że duch jakoś nie straszy i mogłoby go równie dobrze nie być. Ale nie zraziło mnie to. Bo nie czytamy tej opowieści dla grozy, a właśnie dla warstwy obyczajowej, dla klimatu Ameryki lat 70-tych, atmosfery panującej w lunaparku i ludzi w nim pracujących. Nic szczególnego nie musi się dziać, nic nie musi nas przestraszyć, a jednak zostajemy wciągnięci. Bo King urzeka stylem i doskonale snuje opowieść.
Jeśli ktoś spodziewa się horroru, być może będzie zawiedziony. Ja z całą pewnością nie jestem. Powieści Kinga chyba mają to do siebie, że po przeczytaniu pozostaje zachwyt graniczący z euforią sprawiający, że nie zauważamy drobnych wad. Jeśli zauważamy to wybaczamy. Są książki o których nie ma nawet co się rozpisywać, pozostaje tylko poczucie zmarnowanego czasu i nie wiadomo jak je skomentować. Z powieściami Kinga jest inaczej, potrzeba czasu by dopatrzyć się drobnych niedociągnięć, nabrać dystansu. Ja ich nadal nie widzę, no dobra, może ten nieszczęsny duch. Oczywiście możecie mi nie wierzyć, że dla fanów mistrza to będzie uczta. Cóż, musicie się sami przekonać… Dla mnie to była magiczna wyprawa w przeszłość.