Zima za oknem nie odpuszcza. Codzienne walki z zaspami, przymarzniętymi uszczelkami w drzwiach samochodów i ten przenikliwy dźwięk porannego skrobania, który odbija się swym złowrogim echem od ścian uśpionych bloków. Poczułem, że to odpowiedni czas aby ostatni raz wejść do zimowego klimatu Przygranicza. Aby dobić się, a jednocześnie wzmocnić jego mroźną aurą i magiczną cząstką.
Przygranicze bowiem, to wyjątkowe miejsce. Pełne mrozu, niezwykłych zaklęć i czarowników, które przeniesione do równoległego wymiaru stanowi odmienną krainę. Przyszedł jednak czas kiedy magia tego miejsca przestała się mieścić się w określonych granicach i zaczęła przenikać do rzeczywistego świata. W takich okolicznościach poznajemy Aleksandra Siergiejewicza Ledniewa zwanego również jako Sopel/Śliski, który powraca po dwutomowej przerwie do centrum wydarzeń. Co to jednak za wydarzenia?
Jeśli ktoś z czytelników zdążył zachłysnąć się mroźnym powietrzem wcześniejszych tomów cyklu, niestety tym razem będzie musiał obejść się smakiem, a przynajmniej zgodzić się na ustępstwa. Sopel wyciągnięty z gorącego urlopu, zostaje wezwany do odegrania głównej roli w ratowaniu świata. Natura człowieka jednak się nie zmienia i Sopel jak to Sopel, czyni swoją powinność, mimo że zwierzchnicy drą w tym czasie włosy z głów tłumacząc jego poczynania.
Wszystko się zmieniło jeśli chodzi o klimat. Zrobiło się bardziej miejsko, tłocznie na ulicach, a Przygranicze? To już tylko równoległa kraina, podpatrywana przez ogromny wizjer laboratoryjnych przyrządów mierzących najdrobniejsze odchylenia magicznego tła. Wszystko pod kontrolą, bo akcja rozgrywa się niczym z kryminalnych kartotek. Raporty, śledzenie podejrzanych i tuszowanie niewygodnych faktów.
Obawiam się, że to najsłabsza część cyklu. Lubiłem ten stalkerski, mroźny klimat, który w tym przypadku został zepchnięty w niechciany kąt i w rezultacie stał się drobnym elementem łączącym poprzednie części cyklu. Z jednej strony szkoda, z drugiej zaś może właśnie nadszedł czas, by w końcu odetchnąć i usiąść w ciepłym zaciszu. Z murowanym kominkiem i palącymi się w nim kawałkami polan. Wypiąć się na wszystko i wyciągnąć zmarznięte stopy w kierunku skwierczących płomieni. To byłoby dobre zakończenie.