Mając czterdziestkę na karku i dobrze płatną, stałą pracę Anthony Bourdain dochodzi do wniosku, że czegoś mu w życiu brakuje. Postanawia więc wyruszyć, wraz ze stale mu towarzyszącą ekipą telewizyjną, niemalże dookoła świata w poszukiwaniu posiłku doskonałego. O tym czy znalezienie owego posiłku jest w ogóle możliwe i w czym ta doskonałość miałaby się objawić dowiemy się sięgając po „Świat od kuchni”.
Książka ta to swoiste zapiski z podróży, w których autor opowiada o potrawach charakterystycznych dla pewnych obszarów. Trafia więc między innymi do Rosji, gdzie uczy się pić wódkę na równi z jej rodowitymi mieszkańcami, Hiszpanii, w której uczestniczy w potao – całonocnym chodzeniu od baru do baru po to by najeść się i napić do syta czy Wietnamu, gdzie przy okazji targu na wodzie można dostać mnóstwo pyszności płynąc po prostu przed siebie
Czasem dania opisywane przez Bourdina są tak apetyczne, że normalnym odruchem staje się zaglądnięcie do lodówki. Czasem wręcz przeciwnie. No chyba, że dla kogoś zarżnięcie świni lub przygotowanie całego jagnięcia (nie pomijając opisu usuwania jego wnętrzności) mogłoby być czymś apetycznym. Dla mnie nie było.
Na całe szczęście jednak autor nie skupia się tylko na jedzeniu. Dzięki temu książka ta dużo zyskuje na swojej wartości. Bo okazuje się, że to także opowieść o miejscach, które Bourdain odwiedza, o ludziach tam żyjących, ich zwyczajach, sposobach na życie, codziennych smutkach i troskach.
Ale uwaga! To jeszcze nie wszystko. Bo autor w całość swoich zapisków sprawnie wplata kilka (a czasem kilkanaście) zdań o ojcu, żonie czy bracie. No i są wspomnienia, chociażby pierwszej zjedzonej małży. A także odrobina marudzenia, właściwie może nawet nie odrobina, gdyż Bourdain lubi sobie ponarzekać. Na warunki nie odpowiadające jego wymaganiom czy ekipę próbującą kręcić go w nienajlepiej nadających się do tego momentach.
Mimo tego dobrze mi było w tej podróży. Z zainteresowaniem przyglądałam się barwom i kształtom mijanych miast i miasteczek, z zafascynowaniem chłonęłam zapachy i smaki, które znany kucharz starał się mi przybliżyć. Jednocześnie też bardzo odczuwałam brak jakichkolwiek zdjęć. Nie tylko potrawy, ale i niektóre miejsca opisywane przez Bourdaina aż proszą się o pokazanie.
Dostrzegłam też sporą wadę, którą trudno mi było ominąć. Ciężko mi się czytało tę książkę. Na szczęście nie jest to raczej wina jej treści, a wyglądu. Każda pojedyncza strona jest maksymalnie zapełniona tekstem, marginesy są maleńkie, a ja przez całą niemalże lekturę zastanawiałam się czy nie lepiej byłoby zwiększyć objętość, nawet dwukrotnie, byleby tylko odciążyć oczy czytelników, które przy takiej ilości tekstu bardzo się męczą i zmuszają do częstszych przerw. A to niestety nie pozwala na całkowite zatracenie.
Anthony Bourdain, „Świat od kuchni: w poszukiwaniu posiłku doskonałego”, Warszawa, Wydawnictwo Carta Blanca 2011.