Wiem, że nie powinnam tego pisać, ale… jak dobrze było znów znaleźć się w piekle. Diabły wiecznie latające za potępieńcami, buchające wkoło ognie piekielne, a do tego Lucyfaks, Lucyfer, Moczybroda, Ravine, Satina… Tak, tego mi brakowało. Ach tak, no i Filipa, to przecież on gra tu pierwsze skrzypce.
Filip, chłopiec którego nazwisko już wcale nie jest aż tak adekwatne do charakteru. Filip Engell, który od pół roku przebywa poza piekłem, choć nadal nie zapomniał nauk największego z Diabłów i dość umiejętnie stosuje je także w ziemskim życiu. Filip, w którego życiu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, z wizjami tajemniczego, trójrogiego konia na czele, a który jak się okazuje znów jest potrzebny w Piekle. A może raczej powinnam napisać w zaświatach, bo tym razem nie Lucyfer potrzebuje pomocy. Tym razem to sama Śmierć ma dla Filipa zadanie, które zadecyduje o dalszych losach ludzkości.
Nie wiem, może to wynika z czystej sympatii do bohaterów, ale tą część czytało mi się nawet lepiej od poprzedniej. Niesamowicie wciągająca, z każdą stroną zaskakuje coraz bardziej i, co najważniejsze, dostarcza rozwiązań, których raczej byśmy się nie spodziewali. Przynajmniej ja byłam dość zdezorientowana, gdy doszłam do ostatnich rozdziałów i dowiedziałam się kto tę nieszczęsną Kostkę Śmierci ukradł i z jakich powodów. Obstawiałam zupełnie inne zakończenie, za co należy się wielki plus dla autora – udało mu się wyprowadzić mnie w pole.
Znów na uwagę zasługują opisy zastosowane przez Andersena, tym bardziej, że tym razem wziął na celownik Dolinę Śmierci, która jest dość osobliwym miejscem. Jeśli już bym miała wybierać zdecydowanie wolałabym trafić do Piekła niż kiedykolwiek znaleźć się w królestwie Mortimera. I raczej nie chciałabym znaleźć się w Czyśćcu.
Spodobała mi się wizja ludzkiego życia zamkniętego w klepsydrze, gdzie w górnej jej części możemy zobaczyć najważniejsze (przy czym niekoniecznie najlepsze) wspomnienia człowieka, w dolnej zaś jego śmierć.
Mimo tego że „Kostka śmierci” zdecydowanie zalicza się do nurtu literatury młodzieżowej, myślę, że spokojnie można ją polecić także starszym odbiorcom. Zwrócenie uwagi na tak ważne zagadnienie jakim jest sens naszego życia i przedstawienie tego w łatwej i przystępnej formie zasługuje na naprawdę wielkie brawa. Na jeszcze większe zasługuje to, że Andersen poruszając tematykę nieśmiertelności i wplatając w historię Filipa, swoje własne przemyślenia jakby całkiem mimochodem, także mnie zmusił do refleksji. Sprawił, że zaczęłam dostrzegać bezsens wiecznego życia, a nawet życia długiego. Bo jakkolwiek cudownie i kusząco brzmi początkowo wizja nieśmiertelności, tak okazuje się, że z dnia na dzień, im jesteśmy starsi tym bardziej ona zaczyna blednąć. A potem robi się już tylko uciążliwa i niesamowicie męcząca, co autor przedstawił na przykładzie starych diabłów.
Powoli i w dość subtelny sposób Andersen wprowadza też wątek miłosny i aż mnie skręca z ciekawości, bo chciałabym już, teraz, w tej chwili wiedzieć jak on się dalej rozwinie. Całe szczęście, że premiera trzeciego tomu już niedługo. Czekam na niego z niecierpliwością.
Kenneth B. Andersen, „Kostka śmierci”, Warszawa, Wydawnictwo Jaguar 2011.