W tej recenzji chciałabym podsumować całe „Księżycowe miasto”, wypisać jego plusy i minusy, omówić historię i ostatecznie dać wam odpowiedź, czy książka mi się podobała.
Bryce Quinlan pół człowiek, pół Fae mieszka w Lunathionie, pracuje w antykwariacie dla czarownicy, sprzedając nie do końca legalne artefakty, a wieczorem imprezuje wraz z przyjaciółkami, delektując się wszystkimi przyjemnościami, które miasto ma do zaoferowania. Niestety świat dziewczyny rozpada się w momencie, w którym jej najlepsza przyjaciółka Danika wraz ze swoją watahą Diabłów zostaje brutalnie zamordowana. Po dwóch latach względnego spokoju znowu dochodzi do morderstwa. W trakcie śledztwa okazuje się, że ofiara została zabita w ten sam sposób, co bliscy Bryce. W związku z tym Gubernator składa dziewczynie propozycję odnalezienia sprawcy, do pomocy przydziela jej byłego żołnierza, który pracuje dla niego jako osobisty zabójca. Dokąd doprowadzi śledztwo Bryce i jakie sekrety w trakcie odkryje?
Pierwsza część mnie nie porwała ani nie zachwyciła. Jak wspominałam w poprzedniej recenzji, uważam, że książka niepotrzebnie została podzielona na dwie części, bo w tym przypadku pierwsza z nich nie wypada zachwycająco. W drugiej powoli się rozkręca, akcja idzie do przodu, a część kryminalna nabiera zupełnie nowego rozmachu.
Świat stworzony przez autorkę jest intrygujący, podoba mi się, że Maas postawiła na Urban fantasy, zwłaszcza, że jej dwie poprzednie serie nie były z tym podgatunkiem związane. Lunathion to intrygujące miasto, a podział hierarchii i domów obowiązujących w krainie został dobrze rozwinięty, co mnie bardzo cieszy. Lektura również zahacza mocno o mitologię nordycką.
Nadal nie rozumiem jednak, dlaczego książka została oznaczona jako powieść dla dorosłych? Oprócz nużących i niekiedy bardzo przeszkadzających wulgaryzmów, a także częstych aluzji seksualnych nie ma tutaj niczego szczególnego. Jestem w stanie powiedzieć nawet, że gdyby nie ta ilość przekleństw „Księżycowe miasto” byłoby pod tym względem podobne do „Dworów”.
Nie potrafię też pojąć, dlaczego autorka połączyła postacie z poprzednich serii i wcisnęła je do tej. Wyraźnie widać, że Orion „Hunt” Athalar jest Rysem, Rowanem i Chaolem w jednym, a Bryce to taka imprezowa Aelin i niewinna Feyra. Jeśli dokładnie spojrzymy na niektórych pobocznych bohaterów, to również idzie doszukać się podobieństwa z innymi postaciami, a one bardziej interesowały mnie niż główne. Tak, jak na początku książki Ruhn zyskał moją stuprocentową uwagę, tak do końca ją utrzymał. Ma niezły charakterek, a do tego liczę mocno na to, że Maas rozwinie jeszcze bardziej tę postać w kolejnych częściach, zważywszy, że wisi nad nim pewne proroctwo.
Przyznam się, że uroniłam nawet jedną łezkę nad pewną postacią. Polubiłam ją i to bardzo.
Podobała mi się jednak relacja brat-siostra (Ruhn i Bryce). Końcówka chwyciła mnie za serce i nawet Bryce, za którą nie przepadam dostała ode mnie małego plusika.
Niestety „Księżycowe miasto” nie odbiega od pewnych schematów Maas. Gdzieś w połowie książki domyśliłam się pewnego rozwiązania i moje domysły okazały się prawdziwie. Ucieszyłabym się, gdyby autorka momentami przestałaby idealizować swoje bohaterki.
Zakończenie było okej, niektóre wątki zostały zakończone, a inne się dopiero utworzyły, więc mam nadzieję, że w następnych tomach zostaną one rozwiązane. Pewna scena z udziałem Podziemnego Króla mi się spodobała i nawet na moich ustach zagościł uśmiech.
Epilog zapowiada drugą część i to nawet z mocnym przytupem!
No i czy książka mi się ostatecznie podobała? Nie jestem ją specjalnie zachwycona, mam co do niej mieszane uczucia. Sądzę, że Sarah J. Maas stać na więcej, pokazała to w poprzednich seriach. Według mnie „Księżycowe miasto” nie jest rozczarowaniem, ale nie jest też najlepszą w moim odczuciu książką autorki.