Książka już od pierwszych stron zaczyna się dosyć pikantną a jednocześnie zabawną sceną co zachęca do dalszego czytania. Dosyć szybko jako czytelnik wyczuwamy kierunek w którym podążać będzie fabuła, pierwsze strony nie pozostawiają wątpliwości, że mamy tu do czynienia z rozwijającą się historią miłosną miedzy dwójka dorosłych bohaterów. Zdarzenia, które doprowadziły tę dwójkę do obecnej sytuacji, w której to oboje są singlami, otoczonymi gronem przyjaciół i rodziną, ale jednak poszukującymi miłości i ciepła jakie może dać tylko druga połówka, odkrywane są stopniowo. Czytelnik powoli dowiaduje się jaki bagaż życiowych doświadczeń ma za sobą ta dwójka i jak znaleźli się w obecnej sytuacji.
Znajomość, która od początku wydaje się być początkiem pięknej miłości już na początku storpedowana jest wstrząsającą informacją o nowotworze. Wzruszenie i motyle w brzuchu ustępują przed lękiem i poczuciem niesprawiedliwości losu, bo kiedy pojawia się nadzieja na miłość, zawisa nad nią widmo kolejnej straty.
Postaci raczej łatwo dają się polubić, to tacy znajomi z sąsiedztwa, których każdy z nas ma swoim otoczeniu, w najbliższej społeczności. Dobre, ciepłe dusze, które niechętnie dzielą się swoimi troskami z innymi ludźmi. Nietrudno więc z nimi sympatyzować.
To przyjemna historia, która lekko i szybko się czyta, mimo, że sama tematyka nie jest wcale błaha, gdyż cień na całą relację dwójki bohaterów rzuca widmo choroby nowotworowej. Pojawia się też wątek traumy po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku.
Książka Helen Rolfe to momentami bardzo wzruszająca historia o dążeniu do zrealizowania marzenia o założeniu własnej rodziny. A perypetie Maddie i Evana pokazują, że to co dla jednych wydaje się łatwe i oczywiste, nie zawsze toczy się zgodnie z planem.
Jeśli chodzi o minusy, musze wspomnieć tutaj o kilku aspektach. Chociaż książka jest całkiem przyjemna w odbiorze, to cała fabuła i finał losów głównych bohaterów jest jednak dosyć przewidywalny.
Ponadto, dla mnie mocno drażniącą kwestią był sposób adresowania niektórych wypowiedzi do głównych bohaterów. Moje wydanie to egzemplarz opublikowany przez wydawnictwo Prószyński i S-ka, w tłumaczeniu Agnieszki Szling. Choć zdaję sobie sprawę , że zastosowane spolszczenia różnych form imion to kwestia przemyślanej decyzji tłumacza i wydawcy, to jednak dla mnie zwroty „panie Evanie” czy „pani Maddie” wydawały się miejscami bardzo nienaturalne i dosłownie kłuły mnie w oczy. Czy nie lepiej brzmiało by po prostu np. panie Evan? W końcu w czasach ogólnej globalizacji przeciętny czytelnik raczej jest oswojony z obcobrzmiącym imieniem. Jeśli chodzi o zwracanie się do bohaterki „pani Maddie”, może nie ma w tym nic niepoprawnego, jednak powtarzany ciągle zwrot jakoś podświadomie kojarzył mi się, ze zwracaniem się do pokojówki w podrzędnej brazylijskiej telenoweli 😊To nieustannie wybijało mnie z rytmu i drażniło, choć to tylko moje personalne odczucia. Na zdjęciach załączam przykłady użycia tegoż właśnie sformułowania dla rozjaśnienia sytuacji (zaznaczę, że było tego naprawdę sporo).
Atutem powieści na pewno są dynamiczne postaci, choć fabuła jest dosyć przewidywalna, to czytelnik może obserwować jak osadzeni w niej bohaterowie stopniowo zmieniają swoje podejście do ważnych życiowych kwestii. Najpierw hamuję się przed podejmowaniem ryzyka, później jednak ich system wartości ewoluuje, każdy z nich ostatecznie musi stawić czoła swoim traumom, a to wpływa na wewnętrzny rozwój zarówno Maddie jak i Evana. Obserwacja tej przemiany bohaterów jest bardzo wciągająca, a książkę – tak samo jak głównych bohaterów – można łatwo polubić.