Przyznam, że spędziłam kilka minut, wpatrując się w zapalone świeczki, jakie można dostrzec na okładce książki „Łąka umarłych” autorstwa Marcina Pilisa. Sama ilustracja jest niezwykła, nostalgiczna i wprowadza w duszy czytelnika pewnego rodzaju niepokój, ale też i zaciekawienie tego, co odnajdzie się w tej lekturze. Patrzę w milczeniu na znicze i wzrokiem zaczynam je liczyć, dochodząc do wniosku, że jest ich dokładnie dziewięć. Tego typu symbole zwykle ukazują, ile osób zginęło i ilu powinniśmy wspomnieć. Tylko i wyłącznie dziewięć świateł tkwi na okładce, choć cała ona powinna tonąć w ognistych blaskach, aby oddać to, jak wiele osób zostało uśmierconych w całej tej powieści. Zaczynam zabawę słów, chociaż o niektórych książkach nie powinno mówić się zbyt dużo, by nie przyćmić tego, co pisarz chciał przekazać.
Rok 1942. Okres drugiej wojny światowej, mordu, egoizmu, ale też i altruizmu. Do małej wsi, Wielkie Lipy, wkracza niewielki oddział esesmanów, którego zadaniem jest wywiezienie wszystkich Żydów, mieszkających na tych terenach i skłócenie ich z Polakami. Rodowici mieszkańcy wioski nie pozwalają jednak, aby ich dotychczasowi przyjaciele zginęli – chowają ich w swoich mieszkaniach, piwnicach, klasztorach, gdziekolwiek, byleby tylko ocalili życie, które staje się najcenniejszym darem. Każdy dzień otrzymuje smak strachu zarówno dla tych, którzy są ofiarami, jak i tych, którzy grają cichych bohaterów. Wszystkie te wydarzenia spowija tajemnica, która po latach wychodzi na jaw.
Rok 1970. Czasy komunizmu, rządów Gomułki, pewnego rodzaju szarości. Student z Krakowa, Andrzej Hołotyński, przyjeżdża do Wielkich Lip, gdzie swoją pasję astronomiczną rozwijał jego ojciec, po którym odziedziczył obserwatorium. Mężczyzna zaraz, gdy przybywa do wsi, zostaje napadnięty i pobity, a następnie trafia do klasztoru, gdzie osoby duchowne dosyć chłodno witają go w swoich murach, zachęcając do wyjazdu z Wielkich Lip. Również Hanka, niedoszła pielęgniarka, namawia go do opuszczenia tej wioski, gdzie czuć klimat zgrozy i wiecznych sekretów. Andrzej jednak postanawia zostać, pragnąc rozwiązać tajemnice z przeszłości, o których czyta w dzienniku swojego ojca, który stacjonował w Wielkich Lipach podczas drugiej wojny światowej. Nie wie, że nie tylko przeszłość, ale też i teraźniejszości, jest przerażająca.
Rok 1996. Pojawienie się wolności, wprowadzenie innowacji, zalążek stabilizacji. Do Wielkich Lip przyjeżdża były niemiecki oficer, Karl Strauch, który pragnie zmierzyć się z własną wojenną przeszłością i rozliczyć się z tego, co zrobił. Mężczyzna bez skrupułów mordował ludność oraz stosował najwyższy wymiar okrucieństwa, nie mając żadnych wyrzutów sumienia. Wraz z wiekiem jego myśli zaczynają być coraz bardziej przejrzyste, a on sam nie potrafi zapomnieć o tym, co wydarzyło się we wsi, która umarła razem z tymi, którzy odeszli.
Dotychczas czytałam jedną książkę tego autora, „Relikwia”, która utrzymana była w bardzo podobnym stylu co „Łąka umarłych”. W piórze Marcina Pilisa tkwi tajemnica – i to właśnie najbardziej odczuwa się, czytając tą lekturę. Praktycznie na każdym kroku możemy dostrzec zagadkę oraz niedomówienia, które dopiero stopniowo mogą zostać odkryte przed spragnionymi wrażeń czytelnikami. Styl pisarza należy lekkich i przyznam, że łatwo zatopić wzrok w jego uporządkowanym słowotoku, z zainteresowaniem śledząc rozwój akcji. Ponownie muszę wspomnieć o pomysłowości autora, który zaskoczył mnie samą fabułą i miejscem Wielkich Lip, ale też i formą powieści. Rozdziały są przeplatane: raz czytamy o dziejach Andrzeja z 1970 roku, później wojenne dzienniki jego ojca, a następnie przechodzimy do nieczystych myśli niemieckiego oficera, który po ponad pięćdziesięciu latach zaczyna odczuwać to, czego nie był w stanie dotychczas. Początkowo obawiałam się, że pogubię się w całej tej kompozycji, ale to jest praktycznie niemożliwe, ponieważ lektura cechuje się uporządkowaniem i nie trzeba się ani chwili zastanawiać, o kim mowa w kolejnej części tekstu. Sekrety skrywane przez mieszkańców Wielkich Lip zaskakują oraz sprawiają, że na chwilę można zatrzymać się w miejscu, zastanawiając się, jak rząd pozwolił, aby w tej wsi zapanowała taka sytuacja. W wiosce nie ma dzieci ani chociażby krzty radości – wszyscy milczą, bojąc się, że swoją mową mogą powiedzieć zbyt wiele, narażając się na ogromne niebezpieczeństwo. „Łąka umarłych” to książka, z jaką jeszcze nigdy się nie spotkałam, bowiem jako czytelnicy stajemy się żywymi obserwatorami tych zdarzeń – niczym Andrzej Hołtyński stopniowo poznajemy całą zatajoną prawdę, która po raz pierwszy wychodzi na jaw. Marcin Pilis to prawdziwy mistrz tworzenia wspaniałych opisów, całkowicie oddających osobowość i uczucia bohaterów. Niekiedy nie poznajemy tego, co brzmi we wnętrzu danej postaci, lecz na podstawie jego działań, kroków i wypowiedzi szybko można ocenić człowieka, wiedząc, kim jest naprawdę. Dialogi wspaniale wpasowują się w opisy, dzięki czemu czytamy doskonałą, zsynchronizowaną całość.
Praktycznie cały czas zastanawiam się, gdzie jest granica ludzkich działań. Ponownie po mojej głowie chodzi pytanie, które już nieraz w tym roku sobie zadałam: kim jest człowiek, a kim nie powinien być? Zbrodnie hitlerowskie były jednymi z najgorszych w historii, bowiem stosowano ogromne okrucieństwo, które śni się po nocach nadal tym, którzy przetrwali okres szykanowania i zagłady. Nie rozumiem, jak można zabijać z uśmiechem na ustach, pozbawić życia z lekkością oraz spowodować lawinę nieszczęść, myśląc tylko o wykonaniu zadania. Zaimponowała mi postać niemieckiego oficera, który pod koniec życia zaczynał pamiętać swoje czyny z każdym detalem. Co jest zaskakujące – nie chciał rozgrzeszenia, a możliwości spalenia wszystkich dowodów, które świadczyły o jego okrucieństwie. Wydarzenia z 1970 roku również zaskakują. Sam motyw zapadłej wsi budzi zainteresowanie, lecz to, co się w niej dzieje – napady, niedomówienia, milczenie powoduje, że czytelnik pragnie dowiedzieć się, co takiego skrywają mieszkańcy. Prawda wychodzi na jaw dopiero po długich latach i powiem szczerze, że nie takiego zakończenia się spodziewałam.
„Łąka umarłych” to druga książka Marcina Pilisa, która wprawiła mnie w dziwny stan spokoju, po odłożeniu jej na półkę. „Relikwia” znacznie bardziej mną wstrząsnęły, lecz przyznam, że recenzowana przeze mnie pozycja również posiada wiele delikatności, ale też i stanowczości. Polecam „Łąkę umarłych” tym, którzy lubią stopniowo poznawać prawdę oraz przenieść się kilkanaście lat w tył, obserwując zbrodnie, o których się nie mówi.