Po śmierci ojca, szesnastoletnia Hanna ucieka od ciotki, pragnąc odnaleźć matkę i zaznać nieco matczynej opieki i miłości. Idąc za tropem, trafia do małego miasteczka – Portero, w którym mieszka Rosalee. Jednak to, co zastaje Hanna na miejscu, jest kompletnym przeciwieństwem tego, czego oczekiwała – matka wcale nie cieszy się na jej widok, a Portero nie jest żadną spokojną mieściną. Dziewczyna nie mogła jednak trafić lepiej – sama nie jest zwyczajną nastolatką. Otóż cierpi na dwubiegunowe zaburzenie maniakalno-depresyjne, prawie zabiła własną ciotkę, rozmawia ze swoim zmarłym ojcem i ma obsesję na punkcie koloru fioletowego. Czy można sobie wyobrazić bardziej szalone połączenie? Przekonacie się o tym, kiedy odkryjecie prawdziwe oblicze Portero.
Do tej lektury zasiadłam z entuzjazmem, ponieważ po przeczytaniu pierwszego rozdziału w internecie już czułam, że to będzie coś wyjątkowego. I nie zawiodłam się! Jednak jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że szalona główna bohaterka nie jest wcale jedynym oryginalnym elementem w tej powieści, jak myślałam z początku! Otóż to, co się działo w mieście przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Mogę Was zapewnić – tego jeszcze nie było! A jeśli było, to na pewno nie w takim stylu.
Zachwyciło się już samo oblicze miasteczka. W ogólnie panującym tam groteskowym chaosie i absurdzie, miałam wrażenie, że wszystko tak naprawdę zostało dokładnie przemyślane i rozplanowane przez autorkę. Cała struktura społeczna i geograficzna Portero, zwyczaje mieszkańców, powszechne zachowania sprawiały, że mimo wszystko całość wydawała się naprawdę wiarygodna. Podobnie bohaterowie - chociaż nieliczni, nie są schematyczni i bardzo się wyróżniają. Są tak ludzcy, że czasami miałam wrażenie jakbym stała tuż obok nich i przeżywała wszystko razem z nimi!
W całej historii pojawia się w sumie jeden główny wątek i kilka pobocznych. Stawienie czoła tajemniczemu miastu, dopasowanie do otoczenia, zyskiwanie sympatii, a nawet mały romans. O tego typu sprawach można przeczytać tej historii, ale tak naprawdę nie o nie tu chodzi. Wszystko jest podporządkowane relacjom matki i córki - które są tak dalekie od ideału, jak to tylko możliwe. Obie bohaterki przebywają długą i skomplikowaną drogę w tej historii. Co więcej, ta książka raczej nie doczeka się kontynuacji, całość ładnie się na koniec zamyka, bez konieczności dopowiadania czegokolwiek.
Hanna jest niesamowicie ciekawą postacią, co głównie zawdzięcza swojej chorobie. Autorka pozwalała jej na wszystko - dosłownie, wszystko. Z początku mnie to zaskakiwało, ale z czasem przyzwyczaiłam się, że po niej można się spodziewać wszystkiego i z wielką przyjemnością dałam się wciągnąć w wir tego szaleństwa. Co ciekawe, do kwestii sercowych podchodziła zadziwiająco racjonalnie - powiedziałabym, że nawet bardziej racjonalnie od niejednej bohaterki paranormal romance ;)
Gorąco polecam "Krwawy fiolet" wszystkim, którzy chcą choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Mnie osobiście książka oczarowała swoją oryginalnością i podziwiam autorkę za wyobraźnię, którą jakimś cudem udało jej się przelać na papier - naprawdę nie da się tego opisać słowami, trzeba się przekonać samemu :)