"Krok za krokiem, oddech za oddechem, niemy krzyk szalejący w głowie. Dotarłem do celu. Znalazłem się w tym punkcie, gdzie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość postanowiły podarować mi straszny prezent."
Nie czytajcie tej książki, jeśli czujecie się osłabieni psychicznie i emocjonalnie lub borykacie się z traumatycznymi doświadczeniami związanymi ze stratą lub niedawno kogoś straciliście. Nie czytajcie, bo ta powieść was przytłoczy, a momentami i zszokuje.
Powieść "Kruchość serca" Andrzeja Konefała to dramat obyczajowy z wątkami thrillera.
Na początkowych stronach autor kreśli obraz szczęśliwej rodziny. Jest Wigilia Bożego Narodzenia- radość, bliskość i rodzinna sielanka. I wtedy następuje pierwszy cios. Mateusz traci ukochaną żonę Elę, matkę dziesięcioletniego Karola i sześcioletniej Ani.
Okazuje się, że Ela od jakiegoś czasu leczyła się onkologicznie, ale jej śmierć jest dla rodziny ogromnym szokiem, ciężko radzą sobie ze śmiercią Elżbiety.
Wkrótce po jej śmierci Mateusz otrzymuje dziwne karty SD z nagraniami żony oraz groźby od nieznanego człowieka.
Z opisu od wydawcy wiedziałam, że córka Mateusza, Ania zostanie porwana, ale moment, w którym to nastąpiło zaskoczył mnie.
A potem jest już tylko gorzej, jedno złe wydarzenie pociąga za sobą lawinę katastrof.
Litujesz się nad bohaterem, bo autor tej litości nie znalazł.
Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, przyznam, że nie jest to prosty zabieg, ale postać Mateusza wraz z całym bagażem uczuć i emocji wypadła całkiem autentycznie.
Fabuła jak fabuła, czasem wydaje się trochę przekombinowana. Jest pełna napięcia i tragedii, ale postać Mateusza wzbudza współczucie czytelnika.
Mateusz to człowiek wrażliwy i złamany, jego bezsilność udziela się czytelnikowi. Chciałoby się uczynić z niego kogoś silniejszego, żeby odnalazł w sobie moce superbohatera, lecz niestety, w obliczu dramatu często obnażają się jego słabości, działa pod wpływem emocji, traci zdrowy rozsądek, pogrążając się w stanie smutku, bezsilności i rozpaczy. Uderzył mnie też stan jego syna, który jako mały chłopiec nie potrafi sobie poradzić z emocjami po stracie matki, jest zagubiony, reaguje agresją.
Wątek sensacyjny i kreacja antagonisty nie są dla mnie przekonujące. Brak mi pełniejszego obrazu zwyrodnialca, który działał po omacku i bez większego planu, a nieporadne działania policji są niezadawalające.
Rzadko kiedy płaczę nad fabułą książki, czy filmu, teraz też nie płakałam, ale jestem wściekła, co autor zgotował małej Ani - to niewybaczalne. Szukałam iskierki nadziei, że los się odmieni i za każdym razem autor deptał tę nadzieję.
W powieści wyczuwa się ogromną wrażliwość autora, i to jest bardzo cenne w świecie, który dąży do bezmiłości.
Czuję też emocje, które towarzyszyły autorowi podczas pisania tej powieści, może nawet trochę zagalopował się w tych straszliwościach. Jakby zastosował stoicką technikę na pozbycie się stresu przez prezentację.
Polega ona na tym, że poprzez wyobrażenie sobie najgorszych scenariuszy przygotować się na nie, taka negatywna wizualizacja.
Nie wiem, czy było to świadome, czy nie, ale wiem, że autor ma kochającą rodzinę, o którą bardzo dba.
Książka mnie przygnębiła i nawet tlący się płomyk nadziei na lepsze jutro nie zatarł tego wrażenia. Jeśli miała być to lekcją miłości i ulotności, to grzecznie podziękuję, jeśli jednak autor chciał zagrać na emocjach czytelnika, to udało mu się to, i to w 100%.