Mętny wzrok, gumofilce i butelka bimbru wetknięta za pas. Do tego włosy przeczesane skórką wieprzową i złote zęby prawdopodobnie pochodzące od ograbionego nieboszczyka… Taki opis może niektórych odrzucać, oburzać i skutecznie zniechęcać. A szkoda, gdyż „Kroniki Jakuba Wędrowycza” to istna perełka wśród polskiej literatury ostatnich lat.
Andrzej Pilipiuk to postać nietuzinkowa. Archeolog z wykształcenia, literat z wyboru, autor 19 tomów kontynuacji Pana Samochodzika oraz wielu cykli poświęconych rozmaitej tematyce, okraszonych nutką fantastyki. Znany ze sceptycznego podejścia do polskiej rzeczywistości, postanowił stworzyć dzieło, które pod przykrywką często ochydnych i, zdaje się, oderwanych od rzeczywistości scen ukazuje ciemne strony polskiego społeczeństwa, kpi z jego wad i odkrywa karty, których nikt dotąd nie śmiał pokazać.
Tytułowy bohater kronik to ponad 80-letni egzorcysta amator, bimbrownik, rozbójnik, a zarazem dziadek, ojciec i biznessmen. Na przestrzeni 292 stronic Jakub odsłania nam swoje przeróżne oblicza. 12 opowiadać Pilipiuka łączy nie tylko postać Jakuba Wędrowycza i jego kompanów, ale także niepowtarzalna atmosfera niewiarygodności jaką autor wplata w zupełnie codzienne oblicze polskiej wsi. W opowiadaniu pod tytułem „Świńska rebelia” Jakub prowadzi dialog ze swoją trzodą. W opowiadaniu „Z archiwum Y” do wioski bohatera przylatuje ekipa filmowa prosto z Ameryki, a Jakubowi udaje się spić na umór pewnego znanego aktora. Wędrowycz daje się poznać również jako uciekinier, przedsiębiorczy hotelarz, gość popularnego polsatowskiego talk-show, troskliwy dziadek opowiadający bajki o czerwonym zakapiorze, czy wybawca przerażonych właścicieli nawiedzonych nieruchomości. Nieustraszony egzorcysta walczy z policją, byłym ss-manem, ukraińską mafią, tureckim dżinem, urzędem skarbowym i satanistami.
Te wszystkie epizody powodują, że czytelnik odczuwa przeróżne emocje, od lekkiego strachu, delikatnego uśmiechu, po histeryczny śmiech. Czytając jednak poszczególne opowiadania nie sposób uniknąć myśli, że ubaw po pachy to nie jedyne odczucie jakie chciał podarować nam autor. Pośród prześmiesznych anegdot jest też miejsce na chwilę zastanowienia czy aby Jakub rzeczywiście jest tylko wiejskim półgłówkiem? Czy to przypadkiem nie jest tak, że największe pokłady ludzkiej mądrości, a nawet dobroci leżą w tych, których się kompletnie wyrzuca poza nawias tak zwanego człowieczeństwa? A może to tylko zbieg okoliczności, że Wędrowycz zdolny jest do rozwikłania najcięższej kryminalnej zagadki? Być może to dziwny, niewytłumaczalny zbieg wydarzeń, że manifestujący swoją wyższość policjanci lądują w wariatkowie za sprawą tego enigmatycznego staruszka? Czy wszystko musi mieć swoją cenę? Czy Wędrowycz jest okazem zidiocenia tylko dlatego, że potrafi jeszcze wyświadczyć przysługę za pół litra „jagodówki na kościach”? Autor nie daje jasnych odpowiedzi na te pytania. Z resztą, może to ja szukam tutaj drugiego dna zupełnie niepotrzebnie.
Co może irytować w pierwszej fazie starcia z Jakubem to jego język. Odzywki typu „fajo fajn”, „musi co mosiądz” lub „wot durak” sprawiały, że wydawało mi się, iż ta książka zdecydowanie nie jest dla mnie. Choć z drugiej strony, myślałam, kto jest w stanie zrozumieć takie odzywki? Szybko jednak irytacja ustąpiła miejsca uśmiechowi, kiedy zdałam sobie sprawę z faktu, że do zrozumienia sensu książki nie potrzeba jest wgryzać się w każde słowo bohaterów, a niezrozumiałe zworty dodają tylko autentyzmu całej sytuacji.
„Kroniki Jakuba Wędrowycza” to pozycja, która na długo ze mną pozostanie w sferze wspomnień, ulubionych dowcipów oraz pewnego rodzaju sentymentu. Wracać będę też do rewelacyjnego horoskopu wg. Wędrowycza, który z wielką dozą humory przewiduje nasze losy na najbliższy rok. Polecać tą i dalsze części cyklu o Jakubie będę każdemu kto stanie na mojej drodze z jednego prostego powodu: ten cykl jest naprawdę dla wszystkich, którzy mają szczyptę rezerwy do samego siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Jedyną grupą społeczną, której odradzam tę pozycję jest ruch obrońców praw zwierząt. Czuję, że mogliby się nieźle rozzłościć znajdując w lodówce Jakuba półtuszę z owczarka, bądź czytając przepis na hot-dogi w wydaniu dosłownym.