Napisał pan Sochaj rozbudowany esej o Ziemiach Zachodnich i Północnych, czyli terenach przyłączonych do Polski po II Wojnie światowej. To kolejna ostatnio wydana książka o tej tematyce, po 'Poniemieckie' Kuszyk i 'Odrzanii' Rokity, dobrze, że się o tym pisze. Niemniej pozycja Sochaja jest dla mnie mocno kontrowersyjna, uzasadnienie poniżej.
Centralnymi terminami w książce są kolonializacja i postkolonializm; na przykład twierdzi autor, że nasze Ziemie Zachodnie były po wojnie kolonizowane przez przybyszów z innych części Polski. No cóż, nie zgadzam się. Oto definicja kolonializacji z encyklopedii PWN: „zakładanie nowych osad przez przybyszów z bliższych lub dalszych stron, związane z zagospodarowaniem na stałe ziem uprzednio użytkowanych ekstensywnie (zbieractwo, łowiectwo, chów zwierząt, rolnicza gospodarka żarowa) lub nieeksploatowanych.” No cóż, Ziemie Zachodnie były w czasie zasiedlania dużo lepiej rozwinięte cywilizacyjnie i ekonomicznie od rodzinnych stron przesiedleńców; nie sposób zatem mówić o kolonizacji.
Dalej, sporo pisze autor o deficycie poczucia sprawczości wśród mieszkańców tych ziem, będącego ponoć efektem kolonizacji. Rzeczywiście, brak sprawczości był szczególnie widoczny w pierwszych latach po wojnie. Ale to się głównie brało z niepewnego statusu prawnego tych ziem: do lat 70. obawiano się, i słusznie, że Niemcy mogą się ułożyć z Sowietami nad naszymi głowami, i wrócić. Wszelkie więc długofalowe inwestycje nie miały wielkiego sensu. To wszystko zmieniło się diametralnie w ostatnich 30 latach.
Dalej stwierdzenie, że istnieją „wciąż dostrzegalne pęknięcie przebiegające pomiędzy Polską popolską a Polską poniemiecką” uważam za niesłuszne, może tak było 40 lat temu, teraz już nie. Zupełnie nie zgadzam się też z opinią Sochaja, że: „pod wieloma względami rozpoczęty po wojnie projekt włączenia Ziem Odzyskanych do wspólnego organizmu jeszcze długo nie będzie ukończony.” Chociażby dlatego, że żyje na tych terenach już trzecie pokolenie ludzi tu urodzonych, którzy całkowicie identyfikują się z Dolnym Śląskiem, Ziemią Lubuską czy Mazurami. Zatem stwierdzenie, że jest to 'niedopolska' uważam za mocno przesadzone.
W ogóle mam wrażenie, że książka Sochaja jest w dużej mierze spóźniona, wiele jego stwierdzeń miało sens kilkadziesiąt lat temu, teraz są zwyczajnie nieprawdziwe.
Z drugiej strony to nie jest to zła książka, znajdziemy w niej sporo ciekawych informacji. Na przykład o tym, że w Warszawie wciąż przechowuje się masę dzieł sztuki wywiezionych z Dolnego śląska (na przykład obrazy Willmana z opactwa w Lubiążu) i w ogóle nie ma mowy o tym, by je zwrócono – nawet nikt za tym nie lobbuje, co uważam za skandal.
Dosyć ciekawe są też rozważania Sochaja, że ludzie z Ziem Zachodnich z braku zakorzenienia uciekają w dziwne fantazje i marzenia. Z kolei za mało jest w książce o zaletach braku zakorzenienia: dynamizmie, otwartości, ciekawych wydarzeniach kulturalnych na tych terenach.
W sumie więc – rzecz kontrowersyjna, ale dość ciekawa.