"Gwiazd naszych wina" jest najpopularniejszą książką Greena. Inne są podobno równie dobre, więc z chęcią sięgnęłam i po "Papierowe miasta". Nie powiem, żeby opis mnie nie wiadomo jak zachęcił. Opis jak opis. No, ale skoro autorstwa Greena, to trzeba przeczytać. A przynajmniej z takim nastawieniem podchodziłam do książki.
Quentin jest zwykłym nastolatkiem, ma dwóch najlepszych przyjaciół - Bena i Radara, w tym roku wszyscy kończą szkołę, potem wybierają się do college'u. Norma. Dziwnie się zaczyna robić dopiero, gdy Margo, jego sąsiadka, a przy okazji dziewczyna, w której Q jest od dziecka zakochany przychodzi do niego którejś nocy w stroju ála ninja i prosi o przysługę... Następnego dnia znika i nikt nie wie, gdzie mogła odejść. Rodzice sobie nic z tego nie robią, przejmowali się przy pierwszych kilku ucieczkach Margo. Zawsze zostawiała jakieś znaki, wskazówki dotyczące miejsca, do którego mogła się udać, nigdy jednak nie udało się ich ze sobą powiązać na czas. Z tym tylko, że teraz wszystkie podpowiedzi Margo zostawiła Quentinowi. Czy Q z przyjaciółmi zdążą znaleźć Margo na czas?
John Green. To się rozumie samo przez się. Ludzie, nie przeczytać książki autora "Gwiazd naszych wina"?! No. A więc przeczytałam i... nie zawiodłam się. Bo po takiej lekturze jak "Gwiazd naszych wina" oczekiwania rosną, nie? Powiem Napiszę więcej. Ta książka podobała mi się dużo bardziej! Nie będę ich porównywać, bo obie się od siebie ogromnie różnią, nie potrafię też wytłumaczyć na czym polega fenomen tej lektury, to trzeba po prostu przeczytać...
Książka podobała mi się nie tylko dzięki przesłaniu, ale i dzięki bohaterom. Quentin, Radar i Ben się świetnie dogadywali, każdy z nich w swój sposób mnie oczarował. Najczęściej jednak dzięki ich poczuciu humoru. ;) Niektóre ich żarty były dość... prostackie, ich zachowanie czasem też, ale wszystko to jest niczym przy wszystkich tych scenach, gdy niemal płakałam ze śmiechu. Podobało mi się to, że nawet w obliczu różnych przykrych wydarzeń oni ciągle potrafili się śmiać, do wszystkiego podchodzili z dystansem. Tak bardzo się różnili od tych wyidealizowanych bohaterów, których tak często spotykamy w książkach. Zachowywali się jak przeciętni chłopcy w ich wieku - niby tak normalnie, a jednak było w nich coś tak wyjątkowego, że podbili moje serce już po kilku stronach książki.
Nie powiem, że jakoś bardzo lubię styl pisania Johna Greena. Czemu? Cóż, jest dość specyficzny, przynajmniej taka jest moja opinia. Przyjemnie się czytało, ale na dłuższą metę bym tak nie mogła. Bo wiecie, z Johnem Greenem wygląda to u mnie tak, że na jakikolwiek temat by nie pisał, mi by się to spodobało - tego jestem pewna. W "Papierowych miastach" powtarzał niektóre rzeczy po parę razy. Ale wiecie co? Nie przeszkadzało mi to. Autor tak manipuluje umysłami czytelników, że pochłoną wszystko, co wyjdzie spod jego pióra. A mimo to nie powiem, żebym uwielbiała jego styl. Może z czasem się do niego przekonam. Może.
W moim odczuciu "Papierowe miasta" to lektura głęboka, z przesłaniem, ale opisana z humorem. Tak bardzo chciałabym się rozpisać o kwestiach poruszonych w książce, ale wiem, że to spłycę. Jestem świadoma, o co chodziło Autorowi, ale tylko John Green potrafi to opisać w tak wspaniały sposób, jak zrobił to w "Papierowych miastach". Polecam!