Jakiś czas temu miałam okazję przeczytać „Rebelianta” Marie Lu i co mogliście zauważyć w ostatniej recenzji - bardzo mi się podobał. Miałam pewne opory przed sięgnięciem po drugi tom, głównie ze względu na fakt, że kontynuacje zazwyczaj są gorsze od pierwszych części, jednak byłam na tyle ciekawa dalszych losów Daya i June, że po zaledwie kilku godzinach od przewrócenia ostatniej strony „Rebelianta”, zagłębiłam się w lekturze „Wybrańca”. Ulga niemalże natychmiast zastąpiła u mnie uczucie niepewności i bez reszty wciągnęłam się w perypetie bohaterów.
Kiedy Elektor Primo nieoczekiwanie umiera, władzę obejmuje jego syn, Anden. Obywatele nie wiedzą o nim prawie nic - kim jest, jakie wprowadzi rządy i czy jest dla nich wybawcą, czy raczej wrogiem. Większość uważa, że całkowicie przypomina ojca i sytuacja w państwie nie ulegnie żadnej poprawie. Zamieszanie jakie spowodowała nagła zmiana elektora jest wprost idealną okazją dla Patriotów, którzy planują zamach na Andena i tym samym wywołanie rewolucji. By wydarzenie było jeszcze bardziej spektakularne, postanawiają zaproponować Dayowi współpracę. Jeżeli ten pomoże im w zamachu, oni pomogą jemu w uratowaniu brata. Chłopak marząc o odnalezieniu Edena, godzi się na taki układ. June postanawia towarzyszyć mu w tej akcji i szybko odkrywa, że Patrioci nie są z nimi do końca szczerzy. Wraz z Dayem muszą podjąć trudną decyzję, po której stronie barykady stanąć.
Po raz kolejny powtórzę, że świat przedstawiony w „Rebeliancie” i „Wybrańcu” jest genialnym podłożem do budowania wszelkiego rodzaju intryg politycznych. W pierwszym tomie otrzymaliśmy dopiero przedsmak tego, co autorka przygotowała w kontynuacji! Mamy tutaj rebeliantów planujących zamach na elektora, odkryte tajemnice o śmierci rodziców i brata June, a także ukazane Kolonie, które tak wzbudzają ciekawość czytelnika w „Rebeliancie”. Przedstawiane z początku jako marzenie mieszkańców Republiki, raj i ziemia obiecana, okazują się być terenem wcale nie lepszym od wspomnianego państwa. Bardzo liczyłam na to, że autorka zdradzi nieco więcej informacji o tym, jak doszło do konfliktu między Koloniami, a Republiką i na szczęście doczekałam się kilku faktów, co znacznie pomogło mi w lepszym zrozumieniu całej historii.
W „Wybrańcu” autorka podkręciła znacznie tempo i urozmaiciła fabułę wieloma zwrotami akcji, czego zdecydowanie mniej było w „Rebeliancie”. Widać, że Marie Lu się rozwija, coraz lepiej buduje napięcie i potrafi coraz bardziej zaintrygować czytelnika. Przyznam, że kiedy odkładałam na moment książkę i widząc jaka jej część pozostała mi do końca, zachodziłam w głowę co takiego może się tam jeszcze znajdować. Byłam pewna, że znam wszystkie rozwiązania i nic mnie już nie zaskoczy, a jednak Marie Lu tak odwróciła całą sprawę, że niczego nie mogłam być pewna. Główni bohaterowie również ewoluowali wraz z łączącym ich wątkiem miłosnym. Ich uczucia są nakreślone pewniej, dojrzalej i z lekką dozą niepewności. Nie mogło zabraknąć także osób trzecich zarówno z jednej, jak i drugiej strony, także emocje są gwarantowane.
„Wybraniec” jest kontynuacja idealną. Marie Lu pokazała się z jeszcze lepszej strony, widać znaczną poprawę zarówno w stylu, jak i w kreacji bohaterów oraz w przedstawieniu świata. Jestem w pełni usatysfakcjonowana lekturą i polecam zapoznanie się z tą trylogią, nawet jeśli średnio podobała Wam się jej pierwsza część. Jeżeli z każdym tomem jest tylko lepiej, to naprawdę ciężko jest mi wyobrazić sobie poziom „Patrioty”. Czekam na niego z wielkim zniecierpliwieniem i tęsknotą zarówno za bohaterami, wspaniałymi przygodami i fantastycznym piórem Marie Lu.