Tej książce sporo brakuje, aby nazwać ją dobrą, ale tym razem ocenę przyznaję awansem. Nie mogę nie docenić postępów Dagmary Andryki w stosunku do jej wcześniejszych dokonań i liczę na to, że nadal będzie się rozwijać pisząc kolejne książki (wydawnictwo zapowiedziało serię). Potencjał na cykl jest i problem tylko w tym, czy autorce będzie się chciało powalczyć, aby sprostać wyzwaniu.
Recenzując „Tysiąc” Andryki zarzucałam autorce niefrasobliwość w kreowaniu rzeczywistości, która zbyt nachalnie zbliża się do świata fantasy i stworzenie mało wiarygodnej bohaterki. Tym razem mamy świetnie zbudowane postaci, a w roli detektywa kobietę z krwi i kości, z którą bez problemu można się zidentyfikować. To naprawdę dobrze wykreowana bohaterka, trochę taki żeński odpowiednik wypalonego gliny, któremu w prywatnym życiu nie wyszło, ale kobieca perspektywa powoduje, że taka schematyczna postać robi się o wiele ciekawsza. Realizmowi przedstawionych światów (środowisko policyjne i poletko wielkich korporacji) również nic nie można zarzucić.
Do tego książka napisana jest ładnym, literackim językiem i dobrze zredagowana. Nie ma kiksów w rodzaju: weszła pielęgniarka w stroju pielęgniarki i powiedziała jestem pielęgniarką. Skądinąd – to straszne, że przyszły takie czasy, w których trzeba chwalić w literaturze to, co powinno być normą.
Intryga, chociaż nieszczególnie oryginalna, jest dość dobrze obmyślona, nie ma królików z kapelusza, a zakończenie otwierające temat kolejnej powieści z serii zaskakuje, chociaż, nie pod każdym względem. Niestety, rekwizyt w postaci szlafroka pojawia się na tyle często, żeby intuicja podpowiedziała doświadczonemu czytelnikowi jedyne sensowne rozwiązanie.
Co więc nie zagrało?
Miłośnicy kryminałów całą pierwszą część tej książki mogą sobie spokojnie pominąć. Serio. Jeśli zaczniecie czytać od części drugiej, nic nie stracicie, bo wszystko, opisane w pierwszej, w miarę rozgarnięty czytelnik jest w stanie wydedukować sobie sam. Dopiero w części drugiej zaczyna się właściwa akcja i zawiązuje się intryga. Początek – to smętne wprowadzenie postaci głównej bohaterki. Dowiadujemy się, że to policjantka, która właśnie przechodzi na wcześniejszą emeryturę i przez kilka rozdziałów przygotowuje się do przyjęcia pożegnalnego, rozpamiętując w tym czasie plusy i minusy swojego dotychczasowego życia. A to wszystko po to, aby dostarczyć czytelnikowi informacji, że z powodu ciężkiej pracy w policji rozpadła się naszej bohaterce rodzina i została sama.
Umieszczenie wszystkich tych smutasów na początku opowieści to fatalny błąd dramaturgiczny. Co chwila ziewałam, czekając aż wreszcie zacznie się coś dziać, i gdyby nie to, że w długiej podróży nie miałam nic innego do słuchania, nie wiem, czy dobrnęłabym do części drugiej. Większość scen z życia bohaterki można by spokojnie pominąć, skrócić, albo w ostateczności przerzucić po kawałku dalej, kiedy już zacznie rozkręcać się intryga, zamiast narażać czytelnika na śmierć z nudów i ryzykować, że porzuci książkę, zanim wreszcie trup ożywi akcję.
Mam nadzieję, że jakiś litościwy redaktor przy okazji następnej książki zauważy takie potknięcia i podpowie autorce lepsze rozwiązanie, ale wiecie jak to jest z nadzieją. Pożyjemy, zobaczymy.