Marijka – 1949. Opresyjny system: państwo. Inna kobieta: współpracownica.
Halina – 1949 i później. Opresyjny system: rodzina i szkoła. Inna kobieta: matka.
Małgorzata – 1985. Opresyjny system: opieki zdrowotnej. Inna kobieta: pracownik odpowiedzialny za jej dobrostan.
Katarzyna – teraz. Opresyjny system: jej choroba. Inna kobieta: ona sama.
Bohaterki są ofiarami systemu, z którym nie mają szans, i w którym katalizatorem wydarzeń i sprawczynią cierpień jest zawsze inna kobieta. Mężczyźni pojawiają się w tle, nieogarnięci, sfatygowani, rachityczni albo, co rzadziej, wybitnie podli, ale to kobiety czynią piekło kobietom. Czy aby na pewno wszystkie pochodzimy od tego samego Lucypera, jak głosi przysłowie?
Zarówno Małgorzacie, jak i Marijce Autorka nie szczędzi cierpienia, zwiększając jego wymiar poprzez umieszczenie bohaterek w sytuacjach, gdy są dodatkowo bezbronne z przyczyn stricte fizjologicznych – miesiączki, ciąży i porodu. Ich przypadki mają potwierdzać tezę narratora, że krew oddawana przez kobietę to zawsze tylko fizjologia, brudna, wstydliwa, w powszechnym odczuciu obrzydliwa. Podczas gdy krew oddana przez mężczyznę to ofiara patriotyzmu, bohaterstwa, odwagi i honoru. Aktualnie ta kategoryczna polaryzacja nie ma racji bytu – fizjologię związaną z płcią można kontrolować, a na frontach wojennych walczyć może każdy. Ale w przeszłości, jeszcze w 1985 roku (nie mówiąc o 1949) miesiączka bywała przekleństwem, a o akcji „rodzić po ludzku” nikt nie słyszał. Jak wynika z wywiadów z Autorką, przypadek Małgorzaty wzięła z życia. A historia Marijki mogła wydarzyć się naprawdę, na co wskazują przywoływane przez Autorkę teksty źródłowe dotyczące nastrojów społecznych wobec wykonywania i przekraczania norm pracy - nastrojów poznawanych przez aparat władzy dzięki kwitnącemu donosicielstwu. Kto ciekaw, zachęcam do lektury „Szeptanych procesów”.
Co w historii Marijki przeraża najbardziej? Skazanie na karę śmierci niewinnego człowieka w pokazowym pseudoprocesie? Ulga, że w dzisiejszych czasach jest to niemożliwe, ale w tamtych każdego mogło to spotkać? A może to, że po śmierci Marijki jej matka mówi do swojej młodszej córki „masz o niej zapomnieć”. Jak wielki musi być strach, z powodu którego skutecznie zmusza się rodzinę do uznania, że jeden z jej członków nigdy nie istniał? Lecz historia Marijki to coś więcej niż element rodzinnej klątwy kobiet. To tragizm Śląska i Ślązaków, Śląska udręczonego przez stalinowski aparat władzy i wykorzystywanego przez PRL. Ślązaków, którzy przechodzili piekło „obozów pracy” w Łambinowicach i Jaworznie, którzy musieli udowadniać, że są wystarczająco polscy i że wyrzekli się braci i ojców służących w Wehrmachcie, bo nikt nie przyjmował tłumaczeń, że ci bracia i ojcowie nie mieli wyboru, chyba, że za wybór uznać wywózkę do Auschwitz.
A Katarzyna? Niestety, to najmniej ciekawa postać. Po decyzji o odcięciu się od rodziny, Śląska i Polski mieszka w Holandii, gdzie korzysta z usług polskiej sprzątaczki, której troskę o jej stan zdrowia (anoreksja) kwituje jako „polską przypadłość do wpierdalania się w nie swoje sprawy”. Jednocześnie ze zdziwieniem zauważając, że holenderskich znajomych nie interesuje jej stan zdrowia i gdyby postanowiła popełnić samobójstwo, uznaliby to za jej naturalne prawo. Względy kulturowe i nasze kody społeczne są bardzo istotne w adaptacji. Wiarygodność postaci bierze jednak spektakularnie w łeb na końcu – oto zejście się z byłym chłopakiem i zajście w ciążę ocala Katarzynę i rozwiązuje wszystkie jej problemy. Zaczyna nawet normalnie się odżywiać. Niestety, wyłazi z tego nieco mizoginistyczny przekaz, że babie potrzebny chłop i bachor, żeby zdrowa była i normalna, a anoreksje i inne takie, to wymysły. Wprawdzie w jednym z wywiadów Autorka przyznaje, że ciąża pomogła jej w uporaniu się z przeszłością, ale przeprojektowanie tego na Katarzynę skutkuje cukierkowym happy-endem rodem z romansu, który nie współgra z całością.