Akcja rozgrywa się w w kwaterze głównej NSA, która zajmuje się przejmowaniem i rozwiązywaniem szyfrów. Narodowa Agencja Bezpieczeństwa postanawia ułatwić życie pracownikom i konstruuje komputer, który potrafi odszyfrować wiadomość w zaledwie kilka minut. Dzięki TRANSLATOROWI agencja potrafi zapobiec atakom terrorystycznym oraz wykrywać szpiegów kraju. Dawny pracownik NSA Ensei Tankado chce za wszelką cenę, pokazać ludziom i uświadomić ich z istnieniem TRANSLATORA oraz brakiem ich prywatności. Wymyśla algorytm zwany "Cyfrową Twierdzą", którego nie da się złamać, a dzięki którym można bezpiecznie przesyłać informacje w internecie bez możliwości podglądu przez agencję. Susan Flether, pracownica NSA stara odkryć co jest głównym celem Tankada. Od tej pory zaczyna się prawdziwa gra, w której stawką jest bank danych oraz życie ukochanego mężczyzny, któremu grozi wielkie niebezpieczeństwo.
"Kod Leonarda da Vinci" tak jak i "Zaginiony symbol" to pozycje, które zawładnęły moje serce i pozytywnie mną wstrząsnęły. Ciekawa fabuła oraz napięcie spowodowały, że nie mogłam się od nich oderwać. Dan Brown to zdecydowanie pisarz, na którym można zwrócić większą uwagę. "Cyfrowa Twierdza" była trzecią pozycją tego autora, z którą miałam przyjemność się zmierzyć. Czy wrażenia po przeczytaniu książki były równie dobre, jak po dwóch ostatnich powieściach Dana Browna?
Na początku czytania "Cyfrowej twierdzy" byłam zaskoczona i zniesmaczona. Książkę czytało mi się niezwykle ciężko i długo. W ogóle mnie nie wciągnęła, co powodowało, że nie miałam ochoty jej w ogóle czytać. Brnęłam przez nią tylko z nadzieją, że może autor mnie jeszcze czymś zaskoczy. I w sumie cieszę się, że wytrwałam do końca, ponieważ Dan Brown zaserwował mi dobrą i na poziomie, powieść sensacyjną. Wydaję mi się, że trochę zmienił tą swoją schematyczność, przez co nie wydawało mi się, że już gdzieś coś podobnego czytałam, ale na pierwszy rzut oka można poznać niebywały i charakterystyczny styl autora.
Mimo, że z matematyki jestem kompletna guła, to tematyka, którą poruszył pisarz bardzo mnie zaciekawiła. Od razu na myśl wzięła mi się Lizabeth Salander, która również interesowała się hakerstwem, chociaż tutaj głównie chodziło o łamanie szyfrów. Co mi się nie podobało? To, że znajdujemy i dowiadujemy się o kolejnej poszlace, a tu nagle autor wyskakuje z kolejną postacią i opisuje jej poszukiwania o których mamy już jakieś zielone pojęcie. Po pewnym czasie roztargniony czytelnik może się pogubić, przez co dalsza przygoda z lekturą jest po prostu nieprzyjemna. Lubimy wiedzieć o czym czytamy. Bohaterzy nie wydali mi się jacyś nadzwyczajni. Wkurzyło mnie tylko to, że Susan była taka idealna. Piękna i zarazem inteligentna. Dan Brown nie przedstawił nawet jednej jej wady, a o zaletach mógł pisać bez końca. Zdecydowanie bardzo denerwujące. Inni bohaterzy nie wydali mi się warci, chociaż o nich jednej wzmianki w tej recenzji.
W sumie nawet nie wiem co powiedzieć o tej książce. Czytało mi się ją przyjemnie, jednak coś w niej brakowało. Plusy z minusami się wyrównują, ale wydaję mi się, że zasługuje na większą ocenę niż 5, dlatego daję mocną siódemkę. Czy polecam? No nie wiem. Fanom autora koniecznie, ale innym tylko z własnych chęci.