Czasami te książki, po których nie spodziewamy się za wiele, potrafią najbardziej zaskoczyć. Książki, które czytamy tylko by przekonać się, czy są aż tak złe jak sława niesie i by pośmiać się z niedorzeczności w nich zawartych. Gdy taka książka zaskoczy nas pozytywnie, możemy albo spąsowieć ze wstydu - albo pogratulować sobie, że jednak nie dajemy sobie w kaszę dmuchać i wierzymy tylko i wyłącznie sobie.
Oczywiście, nie jest aż tak idealnie, jakby się mogło po tych słowach wydawać. Jest parę rzeczy, które uwierały mnie niemiłosiernie. Jednak "Szeptucha" to urocza powieść, pełna takiego kocykowego ciepła i słodkich nonsensów, na które radośnie przymknęłam oko.
W książce, która oddycha słowiańskimi wierzeniami (które mają się całkiem dobrze w naszych czasach, ponieważ Polska Miszczuk nie przyjęła chrztu w 966 roku), poznajemy Gosię Brzózkę, zwaną też przez niektórych wybrańcem. Parę słowiańskich bogów chce ją wykorzystać do własnych celów, szeptucha chce ją nauczyć jak ważyć ziółka a pewien tajemniczy młody uczeń żercy okazuje się być kimś zupełnie innym (i o wiele starszym). A we wszystko wmieszane są rusałki, wodniki, wąpierze i oczywiście płanetniki. W tym oto magicznym tyglu waży się Gosia, czekając na dzień, w którym jako wybrana musi także wybrać stronę. Noc Kupały już blisko, a wraz z nią nadchodzi mityczny kwiat paproci, przeznaczenie młodej uczennicy szeptuchy.
Gosia wydaje się być najsłabszym ogniwem powieści. Narzeka, gdera, nic jej nie pasuje, wszystkiego się boi. A zwłaszcza kleszczy! Naprawdę, sporo było o nich w książce. Uważam jednak, że nie jest tak okropna, jak można by spodziewać się po dwudziestoczterolatce, która zachowuje się jak dzieciak i wzdycha do nagich torsów niczym gimnazjalistka. Gosia jest tak obezwładniająco wnerwiająca, że po jakimś czasie staje sie to urocze. Niewinna dziewoja na drodze bogów, z bielizną z motywem Hello Kitty i hipochondrią do potęgi niemierzalnej.
Sama warstwa słowiańska w większości jest oddana jak trzeba i kusi i mami i opatula wiedźmy takie jak ja chmurą swojskości. Być może jestem nieobiektywna, ale dla mnie zręcznie poprowadzony wątek słowiański to ważny element każdej książki, w której się przewija. Mogę wybaczyć kleszcze i maślane oczy, jeśli bogowie, stwory i wierzenia dopisują. Miszczuk ma lekki styl, dowcipny (humor - mimo, że nie spodziewałam sie tego - bardzo mi odpowiadał), trochę tajemniczy i na pewno przemówi do młodzieży bardziej niż do osób starszych i bardziej oczytanych.
"Szeptucha" jest niezobowiązującą, przyjemną lekturą, przy której można odetchnąć i sie odprężyć, zanurzyć w magii i uszczknąć odrobinę zaczarowanego kwiatu paproci także dla siebie. Kwiat paproci zapewnia wieczne życie - i wieczną młodość - przy lekturze poczułam sama, jak ubywa mi lat. Książka tchnie młodością, lekką bryzą znad potoku oraz niesie ze sobą woń sosnowych szyszek.
Ta książka to czysta rozrywka. To także nie lekcja historii czy mitologii. Jeśli zasiądziecie do niej z wymaganiami literatury wyższej, rzeczywiście możecie sie zawieść. To ładnie namalowana, prosta wizja Polski jako potężnego Królestwa Polskiego, w którym wiara naszych przodków wciąż żyje, a bogowie chodzą po ziemi, mieszając się w życie swoich wyznawców. I myślę, że jeśli tak do niej podejdziecie, możecie odebrać "Szeptuchę" tak jak ja - a ja... chcę więcej.