Stephen King JEST mistrzem grozy. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jego styl literacki zachwyca i przeraża jednocześnie. Nie sposób zatem przejść obojętnie obok jego największych dzieł, szczególnie tych starszych klasyków horroru. „Miasteczko Salem” to książka, która powstała w 1975 roku, jednak jej ponadczasowość i popularność przetrwała do dnia dzisiejszego i taki stan rzeczy na pewno utrzyma się jeszcze przez wiele lat. Opowiadanie doczekało się również dwóch ekranizacji.
Motywem przewodnim powieści Kinga są oczywiście wampiry. Jednak w żaden sposób nie przypominają one, tak bardzo znanych z opowiadań Stephenie Meyer, „lśniących” i pięknych postaci, które starają się powstrzymywać swoje dzikie żądze. Mamy tu do czynienia z klasycznymi wampirami, które przypominają raczej Drakulę niż przystojnego Edwarda Cullena ze „Zmierzchu”. Nie ma w nich ani krzty banalności, czy romantyczności, i na pewno żadna z nastolatek nie wzdychałaby na ich widok :) To bezwzględne, krwiożercze bestie nie znające litości, na które najlepszym sposobem będzie kołek prosto w serce, woda święcona lub krucyfiks. Wiedzione pierwotnym instynktem, w przerażający i ohydny sposób rozprawiają się ze swoimi ofiarami, wysysając z nich nie tylko życie, ale i dusze. Podatni mieszkańcy Salem nie mają z nimi żadnych szans, a ci którym udało się przeżyć spotkanie z wampirem, zapamiętają ten moment do końca swoich dni.
Głównym bohaterem powieści jest Ben Mears, który po latach wraca do miasteczka, aby w spokoju zająć się pisaniem kolejnej książki i pozbierać się po tragicznej śmierci żony. Ben z dnia na dzień zaczyna zdobywać zaufanie kolejnych mieszkańców, a w szczególności młodej i pięknej dziewczyny – Susan Norton – z którą zaczyna go łączyć głębokie uczucie. Mimo sprzyjającej atmosfery, pisarz wciąż odczuwa niepokój związany z wydarzeniem z dzieciństwa, które miało miejsce właśnie w Salem. Jako mały chłopiec Ben został podjudzony przez kolegów, aby spędzić choć chwilę w „nawiedzonej” posiadłości Marstenów, która kryje w sobie mroczną tajemnicę tej rodziny. To co Ben ujrzał wewnątrz jednego z pokoi na stałe wryło się w jego pamięć i już do końca życia będzie go nawiedzać w koszmarach. Jednak ku zdumieniu młodego pisarza, posiadłość wynajmuje dwóch mężczyzn, z zamiarem otworzenia sklepu z antykami. W głowie Bena od razu rodzą się podejrzenia, że nie chodzi tylko o rozkręcenie, tak nietypowego dla małego miasteczka, biznesu. Wkrótce w Salem zaczynają ginąć ludzie, a wydarzeniom tym towarzyszą niepokojące okoliczności. Ben jest już pewien, że stoi za tym dwóch nowych mieszkańców miasteczka i wraz z nauczycielem Mattem Burke i osieroconym chłopcem zaczyna walkę na śmierć i życie…
Jak to zwykle bywa w tego typu powieściach, książka nie skupia się wyłącznie na głównym bohaterze. Mamy też postaci drugiego planu, które tworzą zwartą panoramę całego miasteczka. King opisuje ich nudne, monotonne życie, w którym czasami pojawiają się zwykłe problemy i małe radości. A więc mamy do czynienia na przykład z problemem alkoholowym, przemocą w rodzinie, małżeńską zdradą i zwykłymi, miejscowymi plotkami. Jednak wszystkie te, z pozoru nieistotne mini-fabuły, kreują coraz bardziej duszną i przytłaczającą atmosferę, która zaczyna ciążyć nad Salem jak chmura burzowa. Wydaje się, że czas zatrzymał się tam w miejscu, a miasteczko umarło jeszcze zanim pojawiły się tam wampiry…
„Miasteczko Salem” to niewątpliwie jedna z najdoskonalszych powieści Stephena Kinga. Przerażająca, mroczna, skłaniająca do myślenia. Po jej przeczytaniu dowiecie się, dlaczego już nigdy nie zejdę sama do ciemnej piwnicy… :P