Z literaturą obyczajową miewam do czynienia dosyć rzadko, dlatego jeżeli już po nią sięgam, szukam fabuły niebanalnej, dającej do myślenia, wnoszącej coś wartościowego do mojego życia. Niesiona tymi ideami zainteresowałam się książką „Madame Blanche” Małgorzaty Matwij, która miała rozprawić się z podskórnym rasizmem i związanymi z nim stereotypami, jakie Europejczycy żywią wobec Afrykańczyków. Jaki był rezultat tego spotkania?
Cóż, niejednoznaczny, bo to kolejna w ostatnim czasie książka, która wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Opowiada o 45-letniej Annie, która prowadzi przeciętne, lecz ustabilizowane życie gdzieś w Polsce. Ma pracę, która zapewnia jej stały, choć niewielki dochód, ma mieszkanie, dość dobrze radzi sobie w życiu. Ma też kochającego partnera, Wojtka. W tą przeciętną, dosyć beznamiętną egzystencję wdziera się Tomsy – młody, czarnoskóry chłopak z Wybrzeża Kości Słoniowej, który nawiązuje z Anną przyjacielską relację internetową. Jednocześnie relację podejrzaną, bo czego może oczekiwać młody, zdrowy, a do tego skrajnie biedny i głodny człowiek od całkiem obcej kobiety z innego kontynentu?
Wydaje się, że Tomsy jest oszustem, który próbuje manipulować Anną, aby ta zechciała przesłać mu pieniądze. Z drugiej strony, jest też dumnym człowiekiem, który nie oczekuje litości, ale wsparcia i przyjaźni, co często podkreśla w rozmowach. Niejednoznaczność tej postaci i brak rozwiązania zagadki co do jego prawdziwych intencji zbiła mnie z tropu i pozostawiła z poczuciem, że nie zrozumiałam, do jakiej puenty prowadzi ta historia.
Z jednej strony mamy omówioną kwestię rasizmu i sytuacji mieszkańców Afryki. Europejski sposób myślenia o czarnoskórych jest bardzo często podszyty poczuciem wyższości oraz stereotypami o ich lenistwie i roszczeniowej postawie. Nie zadajemy sobie trudu, by poznać i zrozumieć uwarunkowania, w jakich żyją ci ludzie, problemy, z jakimi się borykają, kiedy nie mają żadnego wsparcia ze strony bliskich oraz państwa. Wiąże się z tym nasza postawa chrześcijańskiej pomocniczości oraz odwieczne pytanie, czy głodnemu dać rybę, czy wędkę. Autorka poddaje w wątpliwość, czy jesteśmy w stanie podzielić się z głodującymi Afrykańczykami swoimi zasobami oraz zastanawia się nad najwłaściwszymi sposobami niesienia tej pomocy. Dotyka też problemu imigracji lub wsparcia udzielanego na miejscu.
Z drugiej strony Tomsy może być oszustem, któremu zależy tylko na pieniądzach. Na początku znajomości z Anną chłopak kłamie, potem w jego opowieści pojawiają się nieścisłości. Jest oburzony, kiedy Anna proponuje mu pieniądze w zamian za naukę języka francuskiego. Ciągle podkreśla, że Anna jest piękna i że spotkało go wielkie szczęście, że chce z nim rozmawiać, bo nie ma nikogo innego, komu może zaufać. Anna jest świadoma zagrożeń związanych z internetowymi znajomościami, jednak brnie w tą dziwną relację, angażuje się emocjonalnie, a w końcu też finansowo, nie zważając na głosy przyjaciół i partnera.
Autorka twierdzi, że znajomość z Tomsym wydarzyła się w jej życiu naprawdę, a chłopakowi ostatecznie chodziło o pieniądze. Jestem ciekawa wszystkich okoliczności dojścia do takich wniosków. Możliwość internetowego oszustwa sprawia, że historia nabiera całkowicie innego wydźwięku. Zawiłość tej postaci odsuwa na dalszy plan kwestie rasizmu i niesienia pomocy biednym, a wydaje mi się, że nie to było intencją tej powieści.
Książkę czytało mi się dobrze i szybko za sprawą poprawnego stylu autorki. Została w mojej głowie, jednak nie dlatego, że wzbudziła refleksje o rasizmie. Zastanawiam się, kim naprawdę jest Tomsy. Mam nadzieję, że lepsze światło rzuci na tę opowieść planowana druga część.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta w serwisie nakanapie.pl