Podziały bywają problematyczne. Widzimy to wyraźnie poprzez coraz bardziej widoczną i głośniejszą reprezentację osób niebinarnych. Ludzi, którzy nie pasują do standardowego postrzegania świata. Niektórzy się śmieją, inni próbują zrozumieć. Faktem natomiast jest, że natura stworzyła żywe istoty, ale nie stworzyła kategorii. Kategorii stworzyli sami ludzie. Czy nadszedł czas, aby je zrewidować?
Kim de l'Horizon, osoba niebinarna, napisało autofikcyjną powieść zatytułowaną „Drzewo krwi”. Narracja jest prowadzona właśnie przez osobę, która – pozwolę sobie ją zacytować: „(…) nie czuję mojego ciała w pełni (…)”[1]. Kiedyś mówiło o sobie po prostu dziecko. A teraz, kiedy przekroczyło tę neutralną językowo granicę? Osoba prowadząca narrację odtwarza „linię życia” ze strony swojej matki, która rozrasta się w tytułowe drzewo krwi. Rozprawia się ze swoim dzieciństwem, ale też prababkami wytykając pętającą moc języka i stereotypów.
Nie wiem ilu z was dotyczy bezpośrednio kwestia niebinarności, kto z was ma na co dzień do czynienia z takimi osobami. Pewnie części z was temat powieści wyda się bardzo odległy. Nic bardziej mylnego. Wychodząc od kwestii tożsamości płciowej Kim de l'Horizon opowiada o tożsamości w ogóle. Prowokuje nas, abyśmy przemyśleli sobie, co nas ukształtowało. Czy staliśmy się kimś, kim pragnęliśmy być? Czy rola, jaką przypisało nam społeczeństwo, nas nie uwiera? Ponieważ osoba narratorska odtwarza kobiecą linię krwi, a w książce znajdziemy wiele stereotypów dotyczących kobiet, ja przekornie podam przykład związany z mężczyznami. Czy nie czujecie ciągłej presji na to, iż musicie być silni, że to wy jesteście głową rodziny i musicie się o nią troszczyć (głównie materialnie)? Ilu z was miało odwagę zrezygnować z pracy zawodowej, żeby opiekować się dzieckiem? Nie przystoi, prawda? Nawet kiedy to partnerka zarabia więcej, albo ma dużo do stracenia pozostając na macierzyńskim?
Myślę, że Kim de l'Horizon uchwyciło istotę rewolucji seksualnej. Tu nie chodzi o krzykliwe barwy, rozpasanie, używki, rozwiązłość. „(…) od dłuższego czasu próbuję zarządzać moim ciałem, jak chcę: mówić o nim, jak chcę, poruszać nim, jak chcę i cieszyć się nim, jak chcę”[2]. Nie chcę, żeby ktoś mi narzucał, co wypada, a co nie. Chcę być sobą w każdym aspekcie, w każdej najmniejszej cząstce i nikomu nic do tego.
Powieść jest wyzwaniem czytelniczym nie tylko przez niebinarny język, z którym Polacy dopiero się osłuchują, ale też przez brak jakiejkolwiek fabuły czy chronologii. Kim de l'Horizon zmienia formę i klimat monologu. Raz mówi czule, z miłością, aby wybuchnąć gniewem i żalem. Bywa liryczn_, ale również wulgarn_. Przytacza chaotyczne wspomnienia z dzieciństwa, aby za chwilę zajrzeć do biografii przodkiń osoby narratorskiej. Mówi o rzeczach wielkich, a za chwilę rozkłada na części pierwsze jakiś pozornie nieistotny drobiazg, a czytelnicy muszą się zastanowić, dlaczego właśnie ten drobiazg był dla onego tak ważny.
Wbrew pierwszemu wrażeniu „Drzewo krwi” okazało się uniwersalna powieścią poruszającą szeroko pojęte kwestie tożsamości. Kim de l'Horizon śmiało bawi się językiem, formą wyrazu, a przy tym bardzo wnikliwie analizuje często krzywdzące – nie tylko osoby niebinarne – przekonania. Tworzy dzieło trudne w odbiorze, ale wyraziste i wnikliwe. Każe nam wyjść z budowanej latami bańki i zacząć być szczerymi z samym sobą.
[1] Kim de l'Horizon, „Drzewo krwi”, przeł. Elżbieta Kalinowska, wyd Literackie, Kraków 2024, s. 30.
[2] Tamże, s. 31.