Od momentu, gdy po raz pierwszy przeczytałam opis książki Eliny Backman, okrutnie chciałam ją poznać. Coś było w tej pozycji, co po prostu mnie do niej ciągnęło. W końcu trafiła ona w moje ręce, a ja chcąc jak najdalej odwlec moment, w którym ją przeczytam - odłożyłam ją na półkę. Moja ciekawość jednak zwyciężyła i zdecydowałam się ją poznać. Jak myślicie, czy debiut autorki okazał się strzałem w dziesiątkę, czy też może strzałem w... kolano?
Saana jest dziennikarką internetową, ale zostaje zwolniona z dość toksycznej pracy. Kobieta postanawia odpocząć od przeżytych emocji i spędzić lato u swojej ciotki w fińskim miasteczku Hartola. Na miejscu okazuje się jednak, że czeka na nią prawdziwa gratka – Saana zaczyna interesować się sprawą śmierci pewnej nastolatki sprzed trzydziestu lat. W tym czasie w Helsinkach ktoś odnajduje zwłoki mężczyzny z wypalonym znakiem. Nad tą sprawą pracuje Jan i jego zespół. Choć wszyscy niemal od razu zabierają się do pracy, śledztwo nie chce posuwać się do przodu nawet o milimetr. Wszyscy obawiają się również, że zabójca będzie chciał uderzyć znowu... Czy to możliwe, żeby uśpione dawno zło właśnie wylazło na powierzchnię?
Oczywiście, zanim otworzyłam tę książkę, naczytałam się wielu pozytywnych opinii na jej temat. To tylko wzmogło moją ciekawość i pragnienie poznania tej historii. Powinnam jednak nauczyć się już dawno, żeby nie brać takich rzeczy za pewnik. Pełna nadziei i ekscytacji rozpoczęłam lekturę książki Eliny Backman i tutaj było moje pierwsze zaskoczenie - książka przez pierwsze kilkadziesiąt stron w ogóle mnie nie wciągała...
Główna bohaterka powieści, czyli Saana przypadła mi do gustu. Zdecydowanie jest to ciekawie wykreowana postać, którą można albo polubić, albo całkowicie znienawidzić. Jest ciekawska, uparta i najchętniej drążyłaby temat aż do skutku. Te cechy jednak wzbudziły we mnie pewnego rodzaju podziw – ja bym tak nie potrafiła i już dawno bym sobie odpuściła dany temat. Saana jednak uparcie w to brnęła. Czy przyniosło to skutki? No cóż, nie zdradzę tego, ale warto się tego dowiedzieć samemu.
Jan również wzbudził moją sympatię i ciekawość, choć już nie w takim stopniu, co Saana. Uważam jednak, że i jego autorka wykreowała dobrze, choć z początku miałam co do tego pewne wątpliwości. Mężczyzna ten nie poddawał się w swojej pracy, nawet w momencie, gdy w jego życiu działy się prawdziwe tragedie. Może nie wszyscy będą tutaj podzielać moje zdanie, ale podziwiam go. Uważam, że autorka nadała mu bardzo dużo ludzkiego i takiego realnego charakteru, więc dość ciężko pisać mi o nim, jako o bohaterze tylko książkowym.
Elina Backman ma dobre pióro, choć czuć, że Kiedy umiera król to jej debiut literacki. Początek mnie nie zachwycił. Niby było ciekawie, niby coś się działo, a akcja była popychana do przodu, jednak mnie zabrakło z początku tej iskry, która utrzymałaby moją uwagę już od pierwszego zdania, aż po ostatnie. Dopiero z czasem zaczęłam coraz więcej dostrzegać w tej historii i coraz bardziej się wciągać, co mnie ucieszyło. Nie zabrakło też zwrotów akcji, jednak moim zdaniem były one zbyt “lekkie” - nie czułam przy nich takiego efektu WOW.
No ale, ostatecznie mogę ocenić tę książkę na ocenę dobrą. Kiedy umiera król to powieść, która przede wszystkim mówi o zemście i o ogromnej chęci jej zrealizowania, za wszelką cenę. Choć nie porwała mnie ta książka tak mocno, jakbym sobie tego życzyła, to i tak cieszę się, że ją przeczytałam. Dała mi ona nadzieję na bardzo dobrą drugą książkę autorki, więc już z niecierpliwością na nią czekam. Jeśli jesteście fanami kryminałów skandynawskich, to myślę, że ten tytuł może Was zaciekawić.