A gdyby tak w grudniu zamiast przejmować się mnóstwem przedświątecznych spraw spakować ciepłe rzeczy do walizki i pojechać do krainy Mikołaja i elfów? Ja bez walizki tylko z kubkiem gorącej czekolady dałam się porwać Aleksandrze Rak do jej Wioski małych cudów, magicznego miejsca w Bieszczadach.
Powieść ma kilku bohaterów, a narracja prowadzona jest z kilku perspektyw. Postacie są w różnym wieku, mają różną sytuacje życiową, a łączy je to, że wszystkie spotkają się w bieszczadzkiej wiosce małych cudów. Każda z postaci opowiada nam o sobie a z ich historii powstaje niezmiernie ciekawa powieść o zawiłościach ludzkiego życia. Pisarka pokazuje, jak wiele problemów można rozwiązać oderwaniem się od codziennej rutyny, żeby popatrzeć z boku na swoje życie. Wtedy można lepiej zobaczyć i ocenić co tak naprawdę jest w nim ważne i wartościowe. Sporo rzeczy robimy z przyzwyczajenia, z nawyku, bo nie chce nam się wychodzić ze strefy komfortu. Mimo, że coś nas uwiera i przeszkadza nam, to godzimy się na to. A czasem boimy się coś zrobić z powodu lęku przed ośmieszeniem. Ta historia pokazuje też, że warto usiąść z kimś i porozmawiać, opowiedzieć o tym co nas boli, co nam przeszkadza. Nierzadko obcej osobie łatwiej się wyżalić niż komuś bliskiemu.
Bohaterowie powieści są zróżnicowani i pod względem wieku i swoich problemów, więc czytelnik może odnaleźć tu kogoś, kto będzie mu bliski. Mimo różnic łączy je to, że zagubili się w życiu, to co było do tej pory przestało im wystarczać lub zrozumieli, że to nie jest to, czego chcą od życia. Przeprowadzone rozmowy, spotkania, wspólny czas albo dały im samym siłę, żeby coś zrobić dla siebie albo inni stworzyli im możliwość dokonania zmiany. Bo często sama możliwość zrobienia czegoś popycha nas do działania.
Najciekawszą, moim zdaniem, postacią jest siedmioletnia Zosia. To jej ciekawość, upór i determinacja sprawiły, że znalazła się w tym czarownym miejscu z mamą i starszym bratem. Zosia jest wesoła, żywiołowa, pełna energii, otwarta na nowe rzeczy, kreatywna. Ale też pełna empatii i wrażliwa. Ma piękne i bardzo oryginalne marzenie na prezent pod choinkę. Marzenie, które pokazuje, że dla dzieci nie ma rzeczy niemożliwych. Druga postacią, która przykuła moją uwagę jest Aniela, starsza pani, która w wiosce zajmuje się wypiekiem słodkości. Jest wspaniałą obserwatorką ludzi i potrafi udzielać bardzo celnych, pasujących do osoby i jej sytuacji rad.
Akcja toczy się niespiesznie i nie ma tu zbyt wielu wydarzeń, nagłych zwrotów akcji, więcej dzieje się w głowach bohaterów, którzy uświadamiają sobie ważne rzeczy. Za to przepiękne są opisy zaśnieżonej wioski, domków, atrakcji dla dzieci i dorosłych. Są tak sugestywne i dokładne, że wydaje się jakbyśmy spacerowali jej uliczkami. Aż szkoda, że nikt do tej pory nie pokusił się, żeby taką atrakcję przygotować. Mimo wszystko świąteczne jarmarki to niezupełnie to samo.
Książka zapewniła mi fantastyczny relaks i oderwanie od przedświątecznych przygotowań. Zabrała w zimową podróż w magiczne miejsce jednocześnie pokazując przy tym jak ważna jest umiejętność cieszenia się małymi rzeczami i jakim cudem jest wywołanie uśmiechu na twarzy innego człowieka. Dorośli zgubili gdzieś tę dziecięcą umiejętność bycia spontanicznym, szczerym i bezpośrednim. Świat byłby lepszy, gdy ludzie częściej ze sobą szczerze rozmawiali, a przede wszystkim mieli na to czas.
Wioska małych cudów to klimatyczna opowieść, która przenosi nas w bajkowy świat. Jest to świetna lektura akurat na okołoświąteczny czas, polecam do gorącej czekolady pod choinką.