Ostatnimi czasy szukałam książki, która emocjonalne mogłaby mnie sponiewierać. Im bardziej szukałam, tym jakoś trudniej było mi uzyskać taki efekt. Kiedy w końcu odpuściłam, trafiłam na pozycje o tytule ,,9 godzin do nieba’’. Już sam tytuł zadziałał na mnie pobudzająco, nie wspominając o opisie, obok którego nie można przejść obojętnie.
Bohaterem powieści jest Michael Davies, który nie do końca radzi sobie z otaczającą go rzeczywistością. Wczesna utrata rodziców, wychowywanie się w domu dziecka, a później w rodzinie zastępczej odcisnęły piętno na chłopaku. Wejścia w dorosłość również nie mógł zaliczyć do udanych. Jako introwertyk żyje we własnym świecie nieco się w nim zatracając. Zmęczony i sfrustrowany, postanawia zażyć tabletkę, dzięki której ma się zakończyć jego życie. Dziewięć godzin po zażyciu tabletki wszystko ma się zakończyć. Tylko co wtedy, gdy po zdecydowaniu się na taki krok nagle okazuje się, że życie zaczyna nabierać sensu?
Z takim rollercoasterem emocjonalnym chyba nigdy nie przyszło mi się zmierzyć. Po tego typu książkach człowiek tak naprawdę chyba nigdy nie dochodzi do siebie. Może nie spowodują, że z automatu przewartościujesz swoje życie, ale na pewno coś w tobie zostawią. I to, co może się wydawać niczym szczególnym, ta mała myśl, która zagłębiła się w głowie, teraz nic nieznacząca, rozrośnie się w tobie i wskaże właściwy kierunek. Piszę o tym, bo czuję, że właśnie mnie do spotkało. Jakieś ziarenko zostało we mnie zasiane i tylko ode mnie zależy czy będę je pielęgnować.
Przy okazji tej książki ciągle w głowie kołatało mi się w głowie pytanie czy gdybym ja miała możliwość wzięcia takiej tabletki zdecydowałabym się na to? Odpowiedź nie byłaby jednoznaczna. Tego typu decyzje rzadko są podejmowane na chłodno. Zawsze stoi za tym jakaś emocja. I to od nas zależy czy damy się jej poprowadzić. Były w moim życiu takie chwile, że nie wahałabym się ani minuty i połknęłabym taką tabletkę. Nie mogę powiedzieć, że miałam depresję, bo nikt nigdy mnie nie zdiagnozował, ale miałam swoje gorsze momenty. Jestem bardzo podatna na smutek, dobrze się w nim czuję i naprawdę musiałam uważać, by nie przekroczyć pewnej granicy. Może media społecznościowe nie są odpowiednim miejscem na tego typu wyznania, ale chciałam kiedyś popełnić samobójstwo. Rzadko o tym wspominam, bo wiem jak ludzie na to reagują. Obchodzą się wtedy z człowiekiem jak z jajkiem, bojąc się, że jednym złym słowem spowodują, że skoczy z mostu. Nie zawsze tak to działa. Chęć odejścia to proces, który trwa.
Na koniec zostawiam was z dwoma cytatami. Na pierwszy natrafiłam w książce i myślę, że jest to kwintesencja tej opowieści. Drugi natomiast jest fragmentem piosenki, którą bardzo lubię. Nie tylko ze względu na wydźwięk J
,,Jak dwóch nieznajomych mija się na ulicy, tak ja minąłem kiedyś na swojej drodze wolę do życia. Obejrzałem się za nią jak za miłością od pierwszego wejrzenia, ale jej oczy nigdy za mną nie podążyły. Uświadomiłem sobie wtedy, że moja dusza umiera w samotności, a ciało, ślepo ratują się złymi nawykami, umierało razem z nią’’
,, Kiedy powiem sobie dość , a ja wiem że to już niedługo. Kiedy odejść zechcę stąd, wtedy wiem że oczy mi nie mrugną nie. Odejdę cicho bo tak chcę, ja wiem że będę wtedy sama. Nikt nawet nie obejrzy się, i ja wiem że będzie wtedy cicho…’’