... myślimy raczej o średniowieczu, o jakichś szarych, smutnych, ciemnych wiekach dawnych, które przeminęły i nie wrócą, bo przecież teraz każdy z nas wie, że nie da się wyczarować sztormu, a wieloryby nie mają pięciu płetw. A nawet gdyby miały, to byłoby to związane ze zwykłą anomalią genetyczną, a nie z ingerencją szatana w wielorybie sprawy.
Tymczasem dokładnie 400 lat temu w Vardo spalono ponad dziewięćdziesiąt osób.
,,Kobiety z Vardo'' opowiadają historię – a jakże – grupy kobiet, które podczas gwałtownego i nieoczekiwanego sztormu z 1617 roku straciły mężów, synów i braci. W jednej chwili zostały zupełnie same.
To była prawdziwa tragedia, tragedia z którą każda z nich musiała poradzić sobie sama. Jedne, jak Kirsten i Maren odkryły w sobie siłę równą męskiej, a może nawet większą – zaczęły wypływać na połowy, zaczęły wykonywać męskie zajęcia, Kirsten zaczęła też nosić męskie ubrania.
Inne kobiety, jak Fru Olufsdatter, starały się wrócić do zwykłego, normalnego życia, pielęgnując jednocześnie stare zwyczaje. Jeszcze inne, jak Diinna, zamknęły się w sobie, odizolowały się i zbuntowały. Kolejne, jak Toril, skupiły się na Bogu. Ale nie na Bogu miłosiernym, kochającym i wyrozumiałym, a na tym, który rządzi i bezlitośnie karze grzeszników.
Prawdziwa tragedia, jak to zwykle bywa, podszyta była w równym stopniu ,,dobrymi chęciami'', jak i zawiścią wobec osób o odmiennych poglądach i odmiennym stylu życia – to przez tę mieszankę do Vardo przybył wraz z młodą żoną Absalom Cornet, człowiek, którego zadaniem było wytropić szatański spisek, który doprowadził do pojawienia się pięciopłetwego wieloryba, który sześciokrotnie przepływając obok wyspy zwabił mężczyzn w objęcia piekielnego sztormu.
Nietrudno się domyślić, że kobiety z Vardo poprzez swoją odmienność, przez siłę, która pozwoliła im przetrwać, stały się naprawdę łatwym i doskonałym celem dla Corneta i ludzi mu podobnych.
,,... po chwili ktoś pomaga jej wysiąść na brzeg, a ziemia kołysze się pod jej stopami. Spędziły pół dnia na wodzie, przez co stały ląd wydaje się obcy: Maren zastanawia się, jakim cudem żeglarze są w stanie opuścić pokłady statków. Gdy przesypują połów do koryt, zjawiają się inne kobiety z Toril na czele. Tu i ówdzie słychać okrzyki radości, kiedy opróżniają sieci, a Maren nie może uwierzyć, że złowiły aż tyle ryb.
- Bóg dla nas łaskawy – mówi Toril.
Ale ból ramion Maren jasno dowodzi, że to nie Pan Bóg dowiosłował z połowem do domu.''
Oparta na prawdziwej historii powieść Kiran Hargrave jest książką dobrą, a jednocześnie dziwnie męczącą. Możliwe, że ma z tym coś wspólnego styl autorki – suchy, bardziej opisowo-informacyjny, niż nacechowany emocjonalnie. Możliwe też, że chodzi o samą atmosferę miejsca – Vardo, norweskiej wyspy na końcu świata. Miejsca surowego, ciężkiego i nieprzyjaznego. Niewykluczone, że doszło do tego również poczucie beznadziei i braku perspektyw przebijające z kart książki i to nie tylko w przypadku ciężkiego życia Maren, ale również życia młodej Ursy wydanej za mąż za człowieka, który kobiety nie powinien nigdy dotykać.
,,Kobiety z Vardo'' są lekturą naprawdę przygnębiającą, co w pewien sposób zapowiada już okładka książki. Dlatego sami musicie ocenić czy macie nastrój na książkę tego typu, czy jednak nie.