Trzy nazwiska z okładki „Robokalipsy” sprawiły, że wpadłam w euforie – Stephen King, Steven Spielberg i Clive Cussler. Czy one nie są najlepszą rekomendacją, aby książkę przeczytać? Lecz po początkowej radości dopadł mnie moment kryzysu i przerażenia – boże święty, mam czytać powieść o wojnie z robotami?! Miałam ochotę walić głową w mur z rozpaczy (w co też ja się wpakowałam tym razem?). Chcąc mieć lekturę jak najszybciej z głowy, parę dni temu zabrałam się za czytanie i… C.d. w recenzji.
Świat jest niemal idealny. Pełna automatyzacja samochodów pozwala zmniejszyć ilość wypadków, w domach pomagają roboty, armia wykorzystuje je też do swoich celów, co pomaga zniwelować udział ludzi w walce. Nawet budynki ulegają automatyzacji. Co jeżeli człowiek będzie chciał pójść o krok dalej? Stworzyć istotę idealną? Co jeżeli nie uda się jej od razu zabić? Archos chcąc uniknąć zagłady, tak jak jego poprzednicy, morduje swojego twórcę i powoli opanowuje wszystkie urządzenia elektroniczne na świecie. Ludzie są spychani do roli taniej siły roboczej, wykorzystywani do okrutnych eksperymentów, czy też po prostu masowo likwidowani. Na szczęście są śmiałkowie, którzy mają jeszcze siłę przeciwstawić się robotom, a z czasem wykorzystywać je nawet do własnych celów. Tak zaczyna się historia kilkoro bohaterów, dzięki którym ludzkość walczy o odzyskanie własnego świata i wolności.
Każdy rozdział rozpoczyna krótki wstęp Cormac’a Wallace’a. Po ostatecznej walce z Archosem pisze on sprawozdanie z początków Nowej Wojny. Wszystkie informacje czerpie z nagrań kamer czy też nagrań dźwiękowych, które Archos umieścił w swoim własnym archiwum. Dzięki tym relacjom poznajemy resztę bohaterów oraz historię oddziału Spryciarza, którzy zakończyli Nową Wojnę.
Każdy z rozdziałów opowiada inny fragment historii. Od narodzin Archosa, poprzez relacje z początkowych ataków robotów na ludzi, tworzeniu się ruchu oporu w Stanach, Japonii i Europie, kończąc na eliminacji panującego zła. Fragmenty przybliżają nam też sylwetki ludzi, którzy brali udział w wojnie w każdy możliwy sposób. Poznajemy dzielne plemię Indian, dające schronienie każdemu, kto tylko je potrzebował. Twórców nowojorskiego Ruchu Oporu, Dawn i Marcusa, czternastoletnia Mathilde, która po modyfikacjach dokonanych przez roboty, stała się ważnym elementem, który pomógł wygrać wojnę. Natomiast z odległej Japonii, pana Namure, którego geniusz pozwolił wielu robotom uzyskać wolną wolę, i przyłączyć się do walki po stronie ludzi.
Sama tematyka oryginalnością nie grzeszy. Dlaczego? Ile już filmów czy seriali o walce człowieka z robotami było? Chyba sama seria o Terminatorze wystarczy, jako przykład.
Mimo początkowych obaw, akcja wciągnęła mnie na dobre. Dawno nie czytałam tak oryginalnej powieści. Zwłaszcza, że jest to przecież gatunek i tematyka, której staram się unikać, gdyż naukowy bełkot zazwyczaj zniechęca mnie do lektury. Na szczęście, „Robokalipsa” od początku do końca zachowuje wysoki poziom i nie sposób się przy niej nudzić.
Dla mnie sama książka jest świetna. Nie raz miałam ochotę usiąść i płakać nad losem ludzkości, która sama sobie zgotowała taką, a nie inną przyszłość. Przeraża mnie powszechna automatyzacja i robotyzacja, a w „Robokalipsie” mamy idealny przykład tego, co może stać się, jeżeli cokolwiek wymknie się spod kontroli. Ja takiej przyszłości wole chyba nie doczekać. Książka wywołała u mnie sporo emocji, płakałam z bohaterami, denerwowałam się z nimi czy też wpadałam w euforię, kiedy tylko działo się cokolwiek pozytywnego. Moim zdaniem, właśnie to powinno cechować każdą dobrą lekturę – gra na emocjach. Dawno tak się nie solidaryzowałam z bohaterami żadnej powieści, więc boleśnie odczułam każdą ofiarę, którą pochłonęła wojna lub starcia z robotami. To właśnie największy plus „Robokalipsy”i – jej realność. Nie ma tutaj zjawisk nadprzyrodzonych czy też super bohaterów. Są tylko ludzie z krwi i kości, nie poddający się panującej presji i starający się przywrócić ład na świecie
Polecam książkę wszystkim, których interesuje tematyka nie tyle robotów, co walki ludzkości o własne, spokojne życie. Nie wiem ile przedstawicielek płci pięknej po nią sięgnie, ale ja zachęcam je do tego gorąco. Oczywiście, o panach również nie zapominam. Krew leje się obficie, nie brakuje tutaj dzielnych facetów latających ze spluwą. Więc i Wy znajdziecie coś dla siebie.
Ja tymczasem wyczekuje na wersję filmową książki. Jeżeli reżyserem jest sam Spielberg, to warto poczekać!!