„- Myślisz, że królik mógłby być Bogiem? – zapytałam od niechcenia.
- Nie ma absolutnie żadnego powodu, dla którego królik nie mógłby być Bogiem.”
To lubię najbardziej w czytaniu książek. Sięgamy po dziesiątki pozycji, a później odkładamy je na półkę lub oddajemy, niedługo potem zapominając całą historię. W końcu jednak trafiamy na książkę, która przypadkiem i zupełnie niespodziewanie postanawia nam zapaść w pamięć na długo.
Na „Kiedy Bóg był królikiem”, debiut Sarah Winman trafiłam zupełnie przypadkowo. Zamawiałam książki przez internet i wpadł mi w oko ciekawy tytuł. Jako, że mam wielką słabość do oryginalnych tytułów, zamówiłam książkę właściwie w ciemno. Okazała się strzałem w dziesiątkę.
Książka stanowi historię rodziny opowiadaną przez córkę dorastającą w otoczeniu ekscentryków – najpierw małą dziewczynkę, w części drugiej dorosłą kobietę. Opowiada o króliku nazwanym bogiem i o miłości – w każdej formie. O rodzinnych tragediach, sekretach, przyjaźniach i radościach. Rodzice Elly, głównej bohaterki, zakładają pensjonat, przez który przewijają się różni ludzie, jej brat, Joe, podkochuje się w swoim koledze, a koleżanka, córka prostytutki, jest ofiarą molestowania. Zamach na WTC sprawia, że niektóre zagadki wychodzą na jaw.
Książka stanowi świetny debiut autorki. Język jest na tyle dobry, że początkowo nawet do głowy mi nie przyszło, że to pierwsza książka Winman. Z drugiej strony wyraźnie widać własny styl autorki, nie ograniczony ramami rutyny. Mimo niewielkich zgrzytów (jako minus traktuję fakt, że czasem brakowało jasnego określenia, o kim mowa), czyta się naprawdę lekko i szybko. Jest to także zasługa dobrego wydania – mimo, że na białym papierze, czego nie lubię. Wydawca zadbał jednak o stosunkowo duże odstępy między linijkami i marginesy.
Sama okładka, mimo, że wydaje się zwyczajna, ma coś w sobie. Tytuł wygląda jak napisany kredą i bardzo mi się to podoba. Pod spodem maleńki obrazek Elly i Joe’go, a także królika w otoczeniu drzew dopełnia całości. Jak dla mnie świetna, zwłaszcza po przeczytaniu książki.
Ale przecież to nie okładka sprawiła, że tak zachwycam się książką. Urzekła mnie przede wszystkim oryginalna fabuła. Podział książki na dwie części był bardzo dobrym pomysłem. Pierwszoosobowa, nietuzinkowa narracja o wyraźnie zarysowanym własnym stylu autorki sprawia, że książka jest jeszcze bardziej interesująca. Największą zaletą według mnie był wątek miłości rodzeństwa. Jeszcze nigdy nie czytałam książki, w której tak bardzo urzekłby mnie ten motyw. Poza tym bardzo cenię zaskakujące, nieoczekiwane momenty w książkach i muszę przyznać, że w tej znajduje się parę, które mogą naprawdę zdziwić. Do tego całość jest przesycona ciepłem i serdecznością, dzięki którym po książkę chętnie się sięga, a czytelnik nie odczuwa zmęczenia czy znudzenia.
„Kiedy Bóg był królikiem” nie ma jakichś wielkich minusów, poza wymienionym wyżej. Zastrzegam tylko, że osoby nie tolerujące homoseksualizmu ani dosyć swobodnego podejścia do religii raczej nie będą zachwycone tą książką.
Tę pozycję poleciłabym wszystkim lubiącym książki odchodzące od schematów, mającym dość oklepanych romansów, po prostu chcącym przeczytać wyjątkową książkę, bo „Kiedy Bóg był królikiem” z pewnością taka jest.