"Niektórzy rodzice nie wiedzą, jakimi są szczęściarzami. Boleją nad tróją z matmy albo brakiem paska na świadectwie. Frajerzy. Każdego dnia powinni skakać z radości pod sufit albo i do samego nieba, że ich dzieci chodzą do szkoły, a oni nie czekają cały dzień w napięciu - kiedy zadzwoni?"
Oj dałam się nabrać autorce. I tytuł mnie zwiódł i okładka. Myślałam, że czeka mnie prosta historia, zwieńczona szczęśliwym zakończeniem a dostałam niezwykłą, emocjonalną bombę.
Moja mama często mi powtarzała, że zobaczę co to jest prawdziwy lęk i strach jak sama zostanę mamą. Że wszystkie uczucia jakie masz przed rodzicielstwem odczujesz po tysiąckroć mając dzieci. I chyba faktycznie coś w tym jest. Mogę się cieszyć i być radosna ale to dopiero widząc radość dzieci wpadam w jeszcze większą euforię. Mój zachwyt jest niczym w porównaniu do ich zachwytów nad pozornie błahymi rzeczami. Mogę się bać ale strach o synów jest większy i jakby bardziej paraliżujący. Dlatego tym lepiej rozumiałam Teresę, bohaterkę powieści "Szczęściarze".
Nastoletnia Edyta uwielbia jazdę na rowerze. Im ekstremalniej tym lepiej. Powolna jazda to nie dla niej. Ona zawsze szalała, skakała na wybojach, stawała na jednym kole. Podczas jednej z takich eskapad dochodzi do wypadku. Niestety tym razem nie kończy się na zdartym kolanie czy obdrapanym rowerze. Edyta łamie kręgosłup. Rokowania są złe a wręcz fatalne co dla nastoletniej dziewczyny jest kolejną traumą do przepracowania. Czasami mówi się, że jeśli coś ma pójść źle to na pewno tak się stanie. Ale mówi się też, że los się odmieni jeśli sięgniesz dna. Wtedy możesz już tylko przeć ku górze.
Wypadek dotknął nie tylko Edytę ale także całą rodzinę, której fundamenty zostały już wcześniej nieco naruszone. Mówi się, że matka kocha bezwarunkowo. Kocha swoje dzieci dlatego, że są a nie dlatego jakie są. Miłość ojcowska to miłość warunkowa. Łatwiej ją stracić i ciężko na nią zasłużyć. Czasami ta miłość jest taka trochę nieporadna, ale dla dobra dziecka, dla jego rozwoju potrzebni są oboje rodzice. Teresa i Karol to małżeństwo z wieloletnim stażem a Edyta jest ich najmłodszym dzieckiem. Małżonkowie bardzo się kochają i wspierają jednak w kwestii najmłodszej córki ich zdania diametralnie się różnią. Czy będą oni w stanie pomóc swojemu dziecku pomimo swoich przekonań? Czy będą oni potrafili zaakceptować życzenie Edyty?
"...kolejna godzina, półtorej, kolejny natłok myśli. 'O czym myśli Edyta, kiedy tak bardzo milczy?' zastanawiał się Karol. Miał wrażenie, że jego córka strasznie głośno milczała, tylko, że on jej kompletnie nie słyszał. Miał przeświadczenie, że jej myśli są czarne i gęste Chciałby dać jej trochę światła, nie potrafił. Nie umiał też się przełamać i uznać, że jej pragnienia też są dobre. Nie mógł przyznać, że wszystko jest w porządku. Nie było! Nie mogło być!"
Złamany kręgosłup to nie jedyny problem Edyty ale to także wyzwanie dla całej jej rodziny a przede wszystkim dla ojca, który nie dopuszcza do siebie myśli, że jego najmłodsze dziecko, jego córka nie jest szczęśliwa. Można by rzec, że paraliż obejmuje nie tylko nogi Edyty ale całą rodzinę, która musi nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Przyznam, że od samego początku, od prawie pierwszej strony miałam w tyle głowy myśli - "a co ja bym zrobiła w tej sytuacji? Jak ja bym się zachowała? Czy byłabym bardziej jak Teresa czy jak Karol? Czy chciałabym aby moje dziecko było szczęśliwe bez względu na wszystko i na przekór wszystkim? Czy dałabym radę znosić wzrok obcych ludzi, którzy nie będąc w moich butach zajęliby się ocenianiem nas?"
Dla mnie książka nie skończyła się wraz z ostatnią stroną. Ona dalej sobie we mnie rezonuje. I cały czas rozmyślam o Edycie i jej niezwykłej odwadze, by żyć tak jak chce a nie tak jak musi. Jak bardzo jesteśmy tolerancyjni? Czy umiemy zaakceptować inność? Czy umiemy albo czy chociaż staramy się zrozumieć?
Uwielbiam autorkę za to, że po jednej zabawnej historii trafia w moje ręce kolejna opowieść spod jej pióra, która znowu mnie porusza. I tak jak moja ukochana "Karuzela" ta też zajmie miejsce w moim sercu. Tak, mogę przyznać, że jestem emocjonalnie rozłożona. I tak, jestem szczęściarą.
"Bo rzeczy spektakularne wydarzają się niepodziewania. I wciąż. Zwykle trzeba mieć w sobie uwagę, by je dostrzegać i doceniać. Po prostu się zdarzają. A potem są. Trzeba w nie tylko wierzyć."