Łatwo myśleć o nich jak o wariatach, zżeranych przez mole tłumoków, oczadziałą masę z śmierdzącym naftaliną moherem, śmieszną, ale też niebezpieczną - w końcu, jak śpiewał poeta, "moher to siła, moher to władza, moherowych kapeluszy się nie zdradza". Jednak i najżarliwszy obrońca wiary pomiędzy jedną a drugą świętą wojną parzy herbatkę i przegląda stare albumy.
A "W rodzinie ojca mego" akurat przeglądania albumów w gości jest sporo. Zbiór luźno powiązanych reportaży (niektórych już publikowanych w "Dużym Formacie" i przerobionych na potrzeby książki) nie dostarcza wielu odpowiedzi czy wyraźnych tropów do przeprowadzenia refleksji, jest raczej historią ciekawości. Wbrew pozorom, dość mało tu samego Rydzyka - owszem, znajduje się miejsce na jego biografię i miga w krótkim spotkaniu na korytarzu, ale Wójcika zdecydowanie bardziej interesują jego słuchacze. Od samego Ojca Dyrektora ważniejszym i bardziej spajającym historię motywem są protesty żądające włączenia Trwam do multipleksu (pamiętacie?). Z bardziej nietypowych pojawia się relacja ze zjazdu rycerzy Natanka, tragiczna historia kryminalna i zaoczne studiowanie autora na WSKSiM, które zaiste było przygodą. Jednak Wójcik przede wszystkim rozmawia - z kostiumową krawcową, bitym woźnym, emerytowanymi studentami, dumnym kibolem, panem, co się odnalazł po nie-raku, z Jerzym Zelnikiem. Z autorem jest taka historia, że jest jednocześnie swój (bo katolik, były dziennikarz "Gościa Niedzielnego") i nieswój (bo sercem daleko od maryjowego radia) - może szczerze odmówić różaniec z ekipą protestującą pod KRRiT i przyjrzeć się jej z boku. I przy tym przyglądaniu się akcentuje drobne, miłe gesty, zwraca uwagę na samotność, na szczerą troskę, na trudne historie. Ale, do licha, u Wójcika nawet Krystyna Pawłowicz wychodzi na ludzi. No i właśnie o to chodzi w tym reportażu - reportażysta nie zapomina o antysemityzmie, podziałach my-oni, wrednych komentarzach, zafiksowaniu czasem śmiesznym, czasem strasznym, ale nam przypomina, że słuchacze Radia Maryja to wciąż ludzie, a nie moherowe karykatury. Inna sprawa, że rozmówcami zebranymi przez autora są ludzie walczący głównie chóralnym różańcem, a nie - jak zostaje wspomniane - nadawcy paczek z kałem do KRRiT czy pocztówek sugerujących eutanazję.
"W rodzinie ojca mego" nie wyciąga szerszych wniosków, nie podaje recept, nie doszukuje się odpowiedzi na polu psychologii - to po prostu wgląd w nietypową społeczność, w której pewnie wielu reportażystom byłoby się trudno wkręcić (a choćby z powodu nieznajomości tekstów modlitw). Jeżeli ktoś szuka szerszej historii Radia Maryja, opisów machlojek, rozkładania treści audycji na części pierwsze i analiz powiązań Rydzyka z władzą - to nie ten adres. Raczej dla tych, którzy lubią okruchy życia z lekką nutą sekciarstwa.
[Recenzja została po raz pierwszy opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]