„Języki i kolczyki” to debiut powieściowy młodziutkiej Hitomi Kanehary (rocznik ’83). Konehara to przedstawicielka najmłodszego pokolenia japońskich pisarzy, która za swój książkowy debiut otrzymała prestiżową nagrodę im. Ryonosuke Akutagawy. Cóż tak urzekło Japończyków w „Językach i kolczykach”, że przyznali jej tą nagrodę? Sam do końca nie umiem tego zrozumieć. Może jury uderzyła wulgarna treść książki kontrastująca z niewinnym spojrzeniem Konehary, które łypie na czytelnika z okładki?
Dziewiętnastoletnia Lui poznaje w barze Amę, chłopca o rozdwojonym języku, który szybko staje się adoratorem nastolatki. Zafascynowana nowym znajomym, Lui postanawia wkroczyć w świat piercingu. Tak poznaje Shiba-sana, mężczyznę o sadomasochistycznych skłonnościach, który posiada własne studio tatuażu. Shiba-san od pierwszego spotkania z dziewiętnastolatką, pragnie ją zabić. Wkrótce, za sprawą nowych znajomości dziewczyna pozna smak zbrodni, bólu i wyuzdanego seksu...
Osobiście, spodziewałem się czegoś nieco innego. Czytając opinie osób, które przeczytały tą książkę, nastawiłem się na epatowanie przemocą i obezwładniającą degrengoladę. Na tym polu srogo się zawiodłem, bo oprócz paru scen wyuzdanego seksu, „Języki i kolczyki” niewiele oferują pod tym względem. Dziwi natomiast szum medialny, który pojawił się wokół tej powieści w Japonii i Stanach Zjednoczonych. Że niby Kanehara to ikona japońskiej popkultury, czy twórczyni manifestu młodego pokolenia Japończyków? Toż to jawna przesada i zwykłe przekłamanie. Ja osobiście nie znalazłem tu niczego wyjątkowego i oryginalnego, co świadczyłoby o przełomowości tego dzieła. Bo chyba nie sposób nazwać oryginalnym to, że autorka zrywa ze stereotypowym postrzeganiem kultury japońskiej. Trzeba chyba mieć klapki na oczach, żeby nie dostrzegać pewnym globalnych trendów, które nawiedzają japońską kulturę. Dzisiaj chyba nikt nie wierzy w to, że w Kraju Kwitnącej Wiśni nastolatkowie muszą być grzecznymi uczniakami w jednakowo wyglądających mundurkach. A mam wrażenie, że dla zachodnich mediów ukazanie ciemnej strony młodych Japończyków to odkrycie na miarę kamienia filozoficznego. Sam styl młodej pisarki nie rzuca czymś szczególnym na kolana. Ot, takie sobie, poprawne pisarstwo, które niespecjalnie ma się czym wyróżniać. Sam finał jest okropnie papierowy, a końcowego przebiegu wydarzeń można się domyśleć znacznie wcześniej. Tak na dobrą sprawę, „Języki i kolczyki” mogłyby być dłuższym opowiadaniem lub nowelą, jak kto woli, umieszczoną w jakimś zbiorku opowiadań. Sam odniosłem wrażenie, że te 100 stron powieści rozciągnięte jest na siłę i do tego zupełnie niepotrzebnie. Po dobrej redakcji, utwór Konehary można byłoby spokojnie odchudzić, co pewnie wyszłoby na dobre „Językom i kolczykom”.
Część czytelników pewnie skojarzy książkę Hitomi Kanehary z filmowym nurtem sexploitation. Skojarzenie słuszne, jednak końcowy efekt jest dość przeciętny. Szkoda, że otrzymujemy jedynie strzępy niewiele mówiących informacji dotyczących rozmaitych subkultur, które pojawiają się na kartach powieści. Wszystko opisywane jest zbyt ogólnikowo i półsłówkami, przez co „Języki i kolczyki” niespecjalnie wwiercają się w umysł odbiorcy. Sami bohaterowie to przedstawiciele jakby trzech różnych światów, należący do odmiennych środowisk. Zadziwiające jest to, jak szybko znajdują wspólny język. Tym czymś, co ich jednoczy jest fascynacja modyfikacją ludzkiego ciała i cielesne zbliżenie. Powody na pozór zupełnie banalne, jednak to właśnie one pchają bohaterów ku zatraceniu się.
„Języki i kolczyki” na pewno nie są książką wybitną, jak sugerują różne slogany na okładce. Sexploitation przeniesione na papier nie robi na mnie większego znaczenia. A ta rzekoma drastyczność i apoteoza przemocy, które niby towarzyszą książce to zwykły chwyt marketingowy. Wielbiciele książkowej grozy nie powinni być szczególnie dotknięci po lekturze „Języków i kolczyków”. Czyta się jednak szybko (choć trudno żeby było inaczej w przypadku 100-stronnicowego utworu) i na jakieś dokuczające mielizny nie można narzekać.