Jedna z najgorszych książek Cobena. Bez ikry, bez duszy, bez tego czegoś, co trzymałoby nas przy lekturze.
Niby jest tu wiele klasycznych Cobenowskich motywów, poczynając od tajemnicy z przeszłości, a nawet, uwaga, uwaga, dwóch takich tajemnic (z czego ta z życia głównej bohaterki nie tyle w ogóle nas nie rusza, co w zasadzie nie jest przez nas odnotowana, jest po prostu obok czytelników, my sobie, przewracane przez nas kartki sobie, owa tajemnica sobie, ta ofiary zaś jest po prostu podana w pewnym momencie powieści, wyrecytowana przez kogoś i tyle) czy niezwykle bogata, wpływowa i bezwzględnie wykorzystująca oba te czynniki rodzina (minimalnie lepiej rozegrany motyw, ale tylko „jak na tę powieść”, generalnie razi to banałem i kliszowością, choć końcowe ujawnienia osobowości niektórych jej członków nie są takie najgorsze) oraz standardowa w pisarstwie tego autora ironia (która, jak widać, nie wybrzmiewa wcale jakoś specjalnie dobrze przy tak złej historii), ba, nawet sam motyw „otrzęsin, które wymknęły się spod kontroli” pobrzmiewa mi jakoś tak clasicCobenowsko. Ale nijak one nie działają. Do tego stopnia, że nawet taki fan Cobena, który właśnie ceni bardzo takie elementy, jak ja, bynajmniej nie jest w stanie się tym tekstem zachwycić. Historyjka o niczym i tyle.
Co interesujące miałem przez całą lekturę wrażenie, że sam pisarz mocno sobie „Już mnie nie oszukasz” odpuścił. Że nawet nie usiłował pograć rzeczami,którymi w tej książce pograć było można. Sam Ten Ważny Zawiązujący Akcję Moment (tak, ten o którym jest mowa już w opisie z tyłu okładki) jest tu tak spalony, tak bardzo poza nami, że to szok. Szykujemy się na coś mocnego, scenę, która na serio nas zaintryguje i da kopa całej opowieści. Dostajemy nader mdły fragmencik tekstu. I potem ten problem rozszerza nam się na sprawy ze struktury tekstu – patrzcie, jaka tu była możliwość przyjrzenia się złu w duszy głównej bohaterki, temu, ile wyrządziła (chcący/niechcący, w zawiniony/niezawiniony sposób, to już może mniej ważne) bólu i szkód innym osobom. Z jednej strony pamięć o tych wydarzeniach jest mocno obecna w jej życiu, można odnieść wrażenie, że autor lubuje się w powtarzaniu związanych z nią motywów. Z drugiej zaś nijak nie rozlicza się ona z nich – a każdy, kto powieść przeczytał czuje chyba, jak ciekawe mogłyby być te rozliczenia w wykonaniu postaci, której oczami przez cały czas widzimy świat i której zdaje się mamy kibicować, zwłaszcza w kontekście finału książki i ujawnionych tam rewelacji. Serio mamy tu tego nader niewiele. Podobnie – z takich konkretniejszych spraw – jest z nawiązaniem do sprawy WikiLeaks i postaci Juliana Assange. Można było zastanowić się, na ile oni są dobrzy czy źli, pokazać różne punkty widzenia. Dać się „wypowiedzieć” (w cudzysłowie, bo tu jest tylko aluzja do sprawy) zarówno im, jak i ich przeciwnikom. Panie Coben, pan lubisz opisywać współczesny świat, prawda? I dawać nam materiał do przemyśleń na jego temat. To trzeba było to tu zrobić, powtórzę, okazja była.
Szkoda, tym bardziej, że sam początek był okej, zaznaczmy jednak, że jeszcze przed Tym Zawiązującym Wydarzeniem coś się w narracji zaczęło psuć tak, że już wtedy to odczuwałem. No, zaczęła jakoś tak totalnie nie po Cobenowemu się mulić :) No i na plusik postać detektywa, był wiarygodny i całkiem ciekawy w czytaniu.Generalnie jednak teraz widzę, jak to dobrze, że niedługo później, po równie złym „O krok za daleko” pisarz się odbudował i może właśnie ta powieść pokazuje, że słusznie zrobił wprowadzając wtedy w większym zakresie postać Hester Crimstein.