Tłem historii, która dzieje się w końcówce drugiej połowy XIX wieku, jest porwanie i uwięzienie papieża Leona XIII w lochach rzymskiego Zamku Świętego Anioła. Tajemnica to straszliwa, a każdy kto ją zdobywa, ginie w dziwnych okolicznościach przyrody, zapada się pod ziemię, był i nie ma, koniec. Czemu się dziwić, pytacie, skoro we wszystko zamieszana jest masoneria, a kto wie, może i sam Kościół Katolicki?
André Gide, po opublikowaniu „Lochów Watykanu” został okrzyknięty skandalistą. Dzisiaj „Lochy”, które zaliczane są do klasyki literatury na poły sensacyjnej, a w połowie fantastycznej, nie mogą wzbudzić – ani pod kątem wątku kryminalnego ani też ukazania zakłamania i bigoterii społecznych wyżyn – takich emocji, jak kiedyś. Co najwyżej wywołują błogi uśmiech na twarzy wynikły z przyjemności obcowania z prawdziwie wciągającą i świetnie napisaną książką.
Pisane już w XX wieku „Lochy” zupełnie nie trącą myszką (zasługa to pewnego tłumacza), nie są melancholijnie naiwnie lub po prostu nudne. Wręcz przeciwnie – okazuje się bowiem, że uwięzienie papieża było dla autora doskonałym pretekstem, by nie tylko wprowadzić wątki sensacyjne, ale i ukazać prawdę o pewnych procesach i ludziach: jak łatwo można manipulować tymi, którzy bezmyślnie zawierzają osobom noszącym koloratki, mundury i wszelkie uniformy. Gide stworzył prawdziwy teatr postaci – począwszy od lewicującego profesora, który dla potrzeb nauki znęcał się nad szczurami i innymi małymi zwierzakami, po czym doznał objawienia i stał się dewotem, przez stetryczałego i wrednego umierającego nestora rodu, po tajemniczego Protosa, typa spod ciemnej gwiazdy, który niejedno ma na sumieniu. Są tu i bękart, poszukujący własnej drogi w życiu, pisarz, którego ostatnia książka (notabene kompletny niewypał) chwalona jest jedynie przez zaprzyjaźnione z nim kręgi pochlebców oraz pewna dama, która dla ratowania papieża jest gotowa poświecić cały swój majątek. Jest również zbrodniarz, który zbrodnię swą straszliwą popełnia dla zachcianki, bez powodu. Wszyscy oni są w karykaturalni w swych postawach (ale nie groteskowo przeinaczeni), nadmiernie ekscytują się wszystkim, po czym popadają w wysublimowany spokój i powagę, drżą, omdlewają z imieniem Boga na ustach i łkają wyznając sobie miłość. Czynią to pod wpływem chwil, wzniosłych uczuć wywołanych błahostkami, łatwo poddają się nastrojom, są łatwowierni (wątek wyłudzania pieniędzy dla ratowania papieża przypominał mi nieco stosowaną dziś niemal powszechnie w pewnych kręgach „metodę na wnuczka”). Niektóre z dialogów są prawdziwymi majstersztykami, kipią od kąśliwych uwag i czynionych sobie złośliwości. Doskonale bawią czytelników.
Gide naśmiewa się ze swoich bohaterów, piętnuje bogactwo i nędzę mieszczaństwa, przerzuca akcję to z Francji to do Włoch, każe swym bohaterom podróżować, kochać się, zdradzać i popełniać najcięższe zbrodnie i czyta się Gidego wspaniale. Dodatkowym atutem książki jest język, który pozwala czytelnikom z łatwością przenieść się do przestronnych sal rzymskich pałaców, bogato wyposażonych hoteli jak i ciemnych, klaustrofobicznych pokoi, gnieżdżących swych mieszkańców gdzieś na ostatnim piętrze obskurnej paryskiej kamienicy. Bezczelnie dodam, że powieść fenomenalnie przetłumaczył Boy, co po raz kolejny świadczy o jego geniuszu.
„Lochy Watykanu” nadal doskonale bawią i po raz kolejny udowadniają, że dobra literatura broni się sama. Na wzmocnienie tej tezy można przytoczyć fakt, iż André Gide zdobył literacką nagrodę Nobla w 1947 roku.
Książkę otrzymałem z portalu Sztukater.