Po „Strażniczkę Bramy” powinnam sięgnąć dopiero w przyszłym tygodniu. Dzisiaj jednakże zaczęłam trzy różne powieści i żadna mnie nie wciągnęła. Drugi tom „Proroctwa Sióstr” leżał sobie spokojnie na półeczce, nikogo nie kłując w oczy. Dlaczego więc zawsze odwracałam w tamtą stronę wzrok? Czemu bez przerwy zastanawiałam się nad dalszymi losami tajemniczych bliźniaczek? Sama nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na te pytania. Skierowałam je ku książce w nadziei, że otrzymam odpowiedz. W zamian dostałam jasny komunikat : „Otwórz mnie”. Tak więc postąpiłam.
Akcja książki rozpoczyna się osiem miesięcy po wydarzeniach, opisanych w poprzednim tomie. Tym razem Lia wraz z Sonią przebywają w Londynie, bezskutecznie próbując znaleźć odpowiedzi na nurtujące je pytania. Podążają starymi tropami, które niegdyś zostawił ojciec Lii. Znajdują nowych przyjaciół i poszukują tajemniczych stronic z Księgi Chaosu. Niestety nikt się nie spodziewa, że największy cios zostanie zadany przez przyjaciela, a zło, chociaż oddalone o cały ocean, niestrudzenie będzie podążało za nimi…
Michelle Zink mieszka w Nowym Jorku. Od zawsze była zafascynowana dawnymi mitami i legendami. Nigdy nie usatysfakcjonowana ich lekturą, na ogół kończyła ją pytaniem "A co będzie... jeśli?". Czasami to pytanie prowadziło jedynie do jeszcze większej liczby pytań, ale zawsze wtedy, kiedy wszystko zaczynało być jasne, rodziła się opowieść. "Proroctwo sióstr" jest jedną z takich historii.
Z jawną satysfakcją muszę oznajmić, że drugi tom tejże pasjonującej trylogii wciągnął mnie tak samo jak poprzedni. Autorka cały czas przypomina czytelnikowi, że akcja książki dzieje się w XIXw., jednakże robi to subtelnie, jednocześnie czasami pozwalając, aby ówczesne obyczaje zostały na krótki czas zignorowane. Pisarka ze strony na stronę coraz bardziej potęguje napięcie, powtarzając sytuację z tomu poprzedniego. Gdy wydawało mi się, że nic się nie dzieje, jednocześnie przyłapywałam samą siebie na tym, że nie mogę się oderwać od książki. Później wydarzenia opisane w powieści troszeczkę przyspieszają, jednak nie jest to proces gwałtowny lecz długotrwały, występujący przez większą część książki, przygotowujący czytelnika do pełnego galopu już pod sam koniec. Gotycki klimat, przetykany dawką romansu, która występuje w większych ilościach niż wcześniej, sprawia, że „Strażniczkę Bramy” otacza lekka mgła znamienitości, przetykana szczególnym posmakiem rodzącego się zadowolenia.
Narracja książki cały czas pozostaje pierwszoosobowa, czyniącym Lię bezapelacyjnie postacią pierwszoplanową. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że Pani Zink całkowicie zepchnęła Alice ze stopnia głównego bohatera do postaci pobocznej, jednakże był by to ogromny błąd. Chociaż cały czas towarzyszymy jednej z sióstr, która swoją bliźniaczkę pozostawia wiele kilometrów za sobą, Alice cały czas towarzyszy Lii, nie tylko mentalnie, ale także fizycznie. Dziewczyna niwecząc jej plany i knując, przypomina o sobie nie tylko mojej odważnej i walecznej bohaterce, ale także mi, czytelniczce. Jest to z jednej strony szokujący zabieg. Przeczytawszy część pierwszą, byłam prawie pewna, że rola, którą będzie miała do odegrania Alice, zwiększy się. Tymczasem autorka nie redukując znaczenia tak ważnej postaci, spowija ją tylko większą mgłą tajemnicy, wprowadza w jej żywot więcej sekretów, a pozostawiając czytelnika przy Lii, nie pozwala mi się zbliżyć do Alice ani na krok.
Opisany powyżej zwrot nie zachwiał świetnością poziomu lektury, a tylko wzmożył moje oczekiwania względem ostatniej części trylogii. Pani Michelle nie bała się także wprowadzić kilku nowych postaci, które chociaż miały do spełnienia kluczową rolę już w „Straźniczce Bramy” to mogę się założyć, że i w „Kręgu Ognia” nie będą czytelnikowi obojętne. Spotkaliśmy między innymi Dimitriego. Chłopaka, który wszedł w życie Lii, wprowadzać wiele zamieszania nie tylko na stopniu „zawodowym”, kiedy to bohaterka, musiała skupić się na proroctwie, ale także uczuciowym, czyniąc relacje dziewczyny z Jamesem jeszcze bardziej rozchwianymi niż były do tej pory.
„Strażniczka Bramy” to książka godnie trzymająca poziom swojej poprzedniczki. Sądzę, że obecnie na rynku wydawniczym jest bardzo mało takich powieści młodzieżowych, które po jednym wzięciu do ręki, nie dadzą o sobie zapomnieć na dłuższy czas. Ten, mam nadzieję chwilowy, aspekt czyni całą trylogię jeszcze bardziej szczególną i wyrafinowaną. Jest doskonałym przykładem nawet dla mnie samej, że jeśli będzie się wytrwale szukać, to wszędzie można znaleźć jakąś perełkę.
Ocena: 8/10