Ile to razy słyszeliśmy o akceptacji innych osób czy samego siebie. Mówią o tym kolorowe gazety, stacje radiowe i telewizyjne oraz otaczający nas ludzie. To właśnie niepewność siebie lub wywyższanie się doprowadzają do tego, iż większość z nas pragnie być kimś innym. Kopiujemy styl ubioru, staramy się odwzorować czyjąś fryzurę czy makijaż, a także chodzimy do takich miejsc, gdzie na dobrą sprawę nigdy nie zamierzaliśmy dotrzeć. „Jeśli chcesz wejść między wrony musisz krakać jak one” – dobrze znane powiedzenie, a jednak jest w nim wiele prawdy.
Dlaczego chcemy być kimś innym? Czemu pragniemy udawać kogoś, kto nawet na to nie zasługuje? A nie lepiej iść przez życie zgodnie ze stwierdzeniem: „Wolę być sobą, niż nieidealną kopią kogoś innego”?
Taka właśnie jest Jesienna Róża Al-Summers. Mimo swej wyjątkowości dąży do tego, by wpasować się w otoczenie. Robi wszystko, byle tylko nie słyszeć przytyków w swoim kierunku. Ukrywa nawet to, że jest dziedziczką tytułu książęcego. Ale co to da, kiedy jest się Mędrcem, strażnikiem chroniącym życie uczniów przed złymi mocami i groźną czarną magią?
Wszystko się zmienia, gdy do jej szkoły przybywa Fallon, ważna osobowość w świecie Mędrców. Co takiego się stało, że to właśnie ON staje na drodze Jesiennej Róży? Czy to ma jakiś związek z ucieczką od swojego świata? A może tkwi tutaj inna tajemnica, którą trzeba odkryć?
Po przeczytaniu pierwszej części byłam nieco zawiedziona tym, co odkryłam na kartkach książki. Obiecałam sobie jednak, że spróbuję jeszcze raz podejść do twórczości Abigail Gibbs, dając jej w ten sposób drugą szansę. Czekałam na to prawie rok, ale słowa dotrzymałam. Dano mi możliwość poznania kolejnej historii opowiedzianej przez autorkę. Ale czy tutaj też miałam zamiar wyrzucić książkę przez okno, niżeli ją dokończyć?
„Górna warga sztywno, dziecko! Życzliwość zyskuje się tylko wtedy, gdy jest się silną. Kiedy dorośniesz, problemy całego świata spadną na twoje barki! Jesteś następczynią mojego tronu, jak śmiesz płakać? Jak śmiesz być tak słaba? Jak śmiesz zrzucać maskę?”
Akcja książki toczy się równoległe z historią Violet Lee, dzięki czemu możemy dowiedzieć się, co myślą inne wymiary na temat tak okrutnego czynu, jakim zasłynęły wampiry. Może to z początku męczyć, gdyż chcemy powiedzieć bohaterom książki zakończenie tamtej historii. Dopiero prawie pod koniec możemy obserwować dalszy bieg całej historii.
Autorka zamieściła miejsce akcji w hrabstwie Devon, gdzie mieszka Jesienna Róża ze swymi rodzicami. To tutaj uczęszcza do szkoły średniej, a także pracuje, by mieć jakiś dodatkowy grosz. Mimo swego tytułu nie ma ona jak roztrwonić swych pieniędzy, gdyż sprawami finansowymi (i jej kontem) zajmuje się ojciec dziewczyny trzymający rękę na pulsie. Mądrze przemyślane, nieprawdaż?
Tak, jak wcześniej wspominałam, główną bohaterką jest Jesienna Róża. Jest ona narratorem prawie całej historii (kilka rozdziałów przeznaczono dla Fallona, ale jest ich tak niewiele, że nie zawracam sobie nimi głowy). Dzięki temu możemy dowiedzieć się, co ciąży na jej sercu i co myśli na temat otaczającego ją świata. Wraz z nią przeżywamy problemy życiowe, wywołujemy uśmiech na twarzy, gdy spotka nas coś miłego, a także próbujemy uspokoić oddech, gdy akcja nabiera tempa czy niebezpiecznych obrotów.
Co ja mogę powiedzieć o Jesiennej Róży? Mam mieszane uczucia co do jej osoby. Rozumiem jej ból i ogromnie współczuję, ale zachowanie dziewczyny czasami doprowadzało mnie do szału. Tak było podczas czytania pierwszych rozdziałów, by później dostrzec to, iż to tylko maska, a pod nią skrywa się dość dojrzała jak na swój wiek nastolatka. Wiele osób pomogło odkryć jej prawdziwą twarz, która wydaje się bardziej ciekawsza, niżeli ta rozkapryszonej piętnastolatki. Nawet śmiem stwierdzić, iż Jesienna Róża była stokroć mądrzejsza od Violet Lee, bohaterki tomu I, która zdążyła napsuć mi krwi.
„Dwór, moje dziecko, jest jak akwarium. Wszyscy przypatrują się dużym i ładnym rybom. Tyle że to bez sensu, bo żadne z nas rybą nie jest. My się po prostu topimy.”
Styl pisania autorski praktycznie nie zmienił się. Dalej możemy zastanawiać się, jak taka młoda osoba potrafiła tworzyć tak realistyczne opisy, których mógłby pozazdrościć jej niejeden pisarz. Chciałoby się rzec, że wszystko jest świetnie skonstruowane, ale jest „ale”. Nie byłoby idealnego rozdziału, gdyby ktoś się nie zarumienił. Na litość boską, ile razy można o tym czytać? Rozumiem, że bohaterka czy jakiś tam bohater byli zawstydzeni, ale można było to inaczej przedstawić. Nie. Burak na twarzy i można jechać dalej. I „zakodowane” przekleństwa. Dobrze, już nie rzucają się tak w oczy, ale i tak bym im podziękowała. Dodatkowo znalazłam kilka literówek („klika” - str. 62, „stornie” - str. 428), ale to już nie jest wina autorki. Nie lubię takich sytuacji, lecz powinnam być do nich przyzwyczajona. Sama nie jestem lepsza, ale za mną nie stoi korekta i nie wytyka błędów.
Podsumowując:
Darowałabym sobie taki cytat na okładce, gdzie możemy wyczytać „Stephenie Meyer ma poważną rywalkę”. Nie lubię takiego czegoś (rany, jak ja narzekam).
To jest tom, który nieprzyjemnej dla mnie końcówki (Kaspar i jego ekipa – sami rozumiecie) bardziej przypadł mi do gustu. Historia Jesiennej Róży była dla mnie bardziej przyswajalna i dzięki niej nie mogę powiedzieć nic złego o porze roku, która zamieszkała w imieniu tytułowej Mrocznej Bohaterki. Z przyjemnością przeczytam kolejną część, gdyż końcówka wręcz zmusza mnie do tego swym zaakcentowaniem.