Po ciężkostrawnej "Kolacji z wampirem" nadeszła kontynuacja w postaci "Jesiennej Róży". Biorąc pod uwagę mankamenty i niedociągnięcia pierwszej części można by pomyśleć, że teraz może być tylko lepiej. Niedoczekanie.
Akcja drugiego tomu rozgrywa się bezpośrednio przed oraz równolegle do wydarzeń pierwszej części. Główną bohaterką jest Jesienna Róża, która próbuje poukładać swoje życie po stracie ukochanej babci. Jako przedstawicielka Mędrców nie ma lekkiego życia. Odrzucona przez rówieśników i traktowana jak trędowata, próbuje niczym nie wyróżniać się z tłumu. Zadania nie ułatwia Fallon - nastoletni członek rodziny królewskiej, który rozpoczyna edukacje w szkole Róży. Młody książę nie tylko okazuje uczucie załamanej dziewczynie, ale również skrywa tajemnice śmierci jej babki, którą Róża pragnie poznać za wszelką cenę.
Pompatyczny opis na okładce: "Dziewięć równoległych wymiarów, dziewięć równoległych mrocznych istot, dziewięć Bohaterek, które mają ocalić świat" jest iście oddalony od rzeczywistości. Fabuła nie opisuje poszukiwań pozostałych Mrocznych Bohaterek, ale oddaje losy Róży, która odkrywa prawdę o sobie. Również pytanie "Czy Róża odkryje, co tak na prawdę łączy ją z Violet - Pierwszą Mroczna Bohaterką" jest równie mylne, ponieważ doskonale wiemy, że to Róża jest Pierwszą Bohaterką. Możliwe jednak, że wydawnictwo było zbyt zmęczone potyczkami z wypocinami Pani Abigail Gibbs i chciało mieć tą pozycje jak najszybciej za sobą, stąd te pomyłki i niedociągnięcia.
Czytając drugi tom nie ma możliwości, żeby nie przyrównywać go do pierwszego. Jesienna Róża przy Violet wypada na prawdę korzystnie. Mimo, że jest młodsza ma o wiele bardziej poukładane w głowie, jest rozważna, inteligentna i nie tak irytująca jak Panna Lee. Żeby nie było za słodko jest jeden problem: Róża jest po prostu nudna, jak flaki z olejem. Ma osobowość cichej, szarej myszki i tak właśnie się zachowuje. W tym przypadku nie wiem co jest gorsze: czy działająca na nerwy Violet, którą chcę porządnie potrząsnąć czy Róża potrafiąca zanudzić na śmierć? Co ciekawsze, Violet, kiedy w końcu się pokazuje, nawet nie będąc główną bohaterką, potrafi równie mocno zirytować czytelnika robiąc z siebie ofiarę losu i wytrwale walcząc o bycie w centrum uwagi.
"O losie, niech te wszystkie lata lekcji etykiety nie pójdą na marne!
- Eeee... cześć."
Fabuła, która w pierwszym tomie była niedopracowana, chaotyczna i bezsensowna, w drugiej części jest po prostu bezbarwna i mdła. Na palcach jednej ręki można zliczyć ciekawsze wydarzenia. "Jesienna Róża" skupia się głównie na rozterkach młodej, depresyjnej dziewczynki poprzeplatanych wątkiem miłosnym z księciem Fallonem. Powieść, która jest równie nudna i nużącą jak główna bohaterka sprawia, że każda strona ciągnie się w nieskończoność.
Już po pierwszym tomie zwątpiłam w talent pisarski Abigail Gibbs. Drugi tom okazał się gwoździem do trumny. Myślałam, że nie może być już gorzej, ale sowicie się myliłam. "Jesienna Róża" mimo, że stylistycznie i jakościowo lepsza od debiutu pisarki jest po prostu nudna. Brakuje w niej interesujących i barwnych postaci, dogłębnych, przejmujących emocji i wartkiej, wciągającej akcji, która splotłaby całość i nadała powieści konkretny kształt. Nie rozumiem medialnego szumu wokół cyklu Mrocznej Bohaterki, ponieważ choć się starałam, osobiście nic w nim nie dostrzegłam. Zdecydowanie trzeci tom nie będzie pozycją, na którą będę czekać z utęsknieniem, o ile w ogóle zdecyduje się po nią sięgnąć.~ hybrisa