Jaspera Jonesa znalazłam w bibliotece miejskiej zaraz po załatwieniu wszystkich spraw związanych z zamknięciem studiów pierwszego stopnia. Z początku wahałam się, czy zabrać książkę do domu. Nie przepadam za thrillerami czy kryminałami, ale w końcu pomyślałam, że powinnam troszkę odpocząć od literatury fantasy i romansów paranormalnych. Powieść wylądowała w mojej skórzanej torbie. Zaraz po powrocie do domu postanowiłam rozpocząć przygodę z Jasperem Jonesem. Historia Silvey’a z początku mnie wciągnęła, ale gdzieś od połowy powieść stała się dla mnie prawdziwą torturą.
Akcja powieści toczy się w małym, australijskim miasteczku Corrigan, gdzie życie płynie swoim nudnym, monotonnym nurtem. Coś na wzór polskiej wsi, gdzie psy dupami szczekają. Mieszkańcy miasteczka znają się nie tylko z widzenia. Każdy wie o każdym dosłownie wszystko i nic nie zdoła się przed nikim ukryć. Do czasu…
Pewnego wieczoru tytułowy bohater, niejaki Jasper (outsider, chłopak z problemami i okoliczny kozioł ofiarny) przychodzi pod okno trzynastoletniego Charliego Bucktina, chłopca błyskotliwego i niezwykle oczytanego (i tu pierwszy zgrzyt: trzynastoletnie dziecko nawet jakby chciało nie byłoby w stanie przerobić tylu kilogramów literatury klasycznej i nie wypowiadałoby się tak inteligentnie jak to robi Charlie).
Jasper zabiera chłopca do buszu, na polanę, na której rośnie olbrzymi eukaliptus. Na jednej z gałęzi potężnego drzewa, na grubej linie wisi powieszona Laura, koleżanka Charliego i dziewczyna Jaspera.
Chłopcy postanawiają wyjaśnić przyczyny śmierci kołyszącego się na drzewie trupa i znaleźć mordercę.
Do tego momentu pochłaniałam książkę, ale potem było jeszcze gorzej.
Akcja zwolniła do tempa ślimaka, który postanowił uciąć sobie drzemkę. Mało tego, bohaterem powieści nie jest Jasper, a strachliwy Charlie. Autor widać nie miał pomysłu na to jak przedstawić uczucia zbuntowanego, nad wiek samodzielnego nastolatka, jakim jest Jones, a szkoda, bo na to właśnie liczyłam.
Książka wcale nie jest o poszukiwaniu mordercy. Przesadziłam, jest, ale to nie jest główny punkt akcji. Najważniejsze w Jasperze Jonesie są uczucia, lęki i obraz świata widziany oczami strachliwego Charliego, który przez całą lekturę gał mi na nerwach. Może nie powinnam mieć pretensji, w końcu to jeszcze dziecko, ale skoro Silvey zdecydował się na to, by zrobić z dzieciaka bohatera to powinien zastanowić się dwa razy zanim włożył mu w usta milion mądrości skopiowanych z powieści Twaina czy Lee, a zaraz potem „nakazał” Charilemu wyrzucać z siebie wulgaryzmy i chęci skorzystania z toalety, bo jak nie to albo się zsika, albo zesra. Dosłownie.
Zniesmaczył mnie opis pierwszej miłości trzynastolatka.
Dzieciaki w tym wieku nie traktują tego wymyślonego przez romantyków uczucia tak poważnie. Zresztą, które trzynastoletnie dziecko myśli o miłości? Ja nie znam żadnego. Nawet ja w tym wieku zajmowałam się czymś zupełnie innym niż chłopakami, więc Silvey zaliczył kolejny zgrzyt.
Jedynym plusem są barwnie nakreśleni bohaterowie.
Autor nie skupił się w ogóle na wyglądzie zewnętrznym, a na psychice i lękach, a także uwypuklił okrucieństwo ludzi spowodowane uprzedzeniami.
Komu polecam?
W sumie to nie wiem. Jeśli lubicie ckliwe historyjki z pseudo tajemnicą w tle i dyndającym na drzewie trupem, to zapraszam. Mnie książka nie urzekła, raczej rozczarowała. Autor w dziwny sposób chciał uchronić każdego ze swoich bohaterów, a co do mordercy… Domyśliłam się, kim on jest mniej więcej w okolicach setnej strony.
Po co, więc czytałam powieść do końca?
Ponieważ byłam ciekawa jak się skończy i teraz bardzo żałuję, że poświęciłam Jasperowi Jonesowi tyle czasu. Zakończenie jest straszne, a dzieciaki doprowadziły mnie do rozstroju nerwowego. Widać, że Silvey nie wiedział jak ma zakończyć swoją powieść i koniec tworzył na siłę.
Zdecydowanie lektura nie dla mnie.