Zacznę od trzęsienia ziemi, ok?
"[...] wielu moich amerykańskich czytelników , zatroskanych narastającą polaryzacją polityczną w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych, znajdzie w mojej relacji o najnowszych dziejach Chile powody do obaw. Mimo silnych tradycji demokratycznych polaryzacja polityczna i załamanie się kompromisu doprowadziły w Chile do przemocy i dyktatury, czego większość Chilijczyków nie potrafiła przewidzieć. Czy to samo mogłoby wydarzyć się w USA?
Większość z was natychmiast zaprotestuje: "Nie, oczywiście, że nie! USA to nie Chile. Armia amerykańska nigdy by się nie zbuntowała i nie wprowadziła dyktatury wojskowej".
Owszem, USA to nie Chile. Jednak niektóre z różnic pomiędzy tymi krajami zmniejszają, a niektóre zwiększają ryzyko końca demokracji w USA. Jeśli w USA skończy się demokracja, to nie na skutek puczu pod kierunkiem zwierzchników sił zbrojnych. Istnieją inne sposoby na położenie kresu demokracji".
Czytałam rozdział o Chile i zaznaczając w nim ten cytat, zamieniałam "Stany Zjednoczone" i "USA" na "Polska" i podziałało, oj, jak podziałało!
Tak tylko mówię, apolitycznie.
"Kryzysy. Punkty zwrotne dla krajów w okresie przemian" - czym to się je?
Jak pisze w przedmowie autor:
"Książka ta jest porównawczym , narracyjnym, eksploracyjnym studium kryzysu i selektywnych zmian trwających przez wiele dziesięcioleci w siedmiu nowożytnych krajach, z którymi mam wiele osobistych powiązań, krajach analizowanych przez pryzmat selektywnych zmian znanych z kryzysów osobistych. Kraje te to Finlandia, Japonia, Chile, Indonezja, Niemcy, Australia i Stany Zjednoczone".
Jared Diamond bierze zatem na tapetę pojęcia z psychologii i próbuje je - powiem od razu, że z sukcesem - zastosować do przypadków kryzysów politycznych. Podejście porównawcze, które wybrał autor, pozwala mu odpowiedzieć na pytania, dlaczego w kraju X wydarzyło się coś, co nie miało miejsca w kraju Y w - wydaje się - bardzo podobnych kryzysowych okolicznościach.
Diamond nie tylko potrafi w sposób kondensowany pokazać skomplikowane procesy historyczne i omówić je, odwołując się do aparatu pojęciowego z innej nauki, ale potrafi także na kilku stronach zarysować wybrany moment w historii każdego z siedmiu omawianych przez siebie państw, tak by proces, który autor określił mianem kryzysu, znalazł się w odpowiednim i zrozumiałym dla czytelnika kontekście. Diamond nie zakłada, że znam historię Finlandii czy Chile, on pozwala mi poznać ją na tyle, by zrozumieć, co autor chce mi przekazać.
Błyskotliwość autora widać w skutecznym stosowaniu pojęć z dziedziny psychologii i tłumaczeniu za ich pomocą skomplikowanych mechanizmów polityczno-historycznych.
Jest także autor omawianej pozycji człowiekiem wiekowym. Był w wielu krajach, w mnóstwie tylko przejazdem - pracując, w innych mieszkał. Wiele widział, wiele rozumie. Jego perspektywa: naukowca, starca, mędrca - jest warta rozważenia. Kiedy w rozdziale o Chile pisze o "rezygnacji z historycznego nieprzejednania", rozumiem, że Diamond wie, co mówi, że jego doświadczenie pomaga mu widzieć coś, co w zacietrzewieniu może zniknąć z horyzontu.
Jest w książce Diamonda sporo "personal touch"
Są osobiste wspomnienia, dywagacje o języku, obserwacje i porównania, które czynił na przestrzeni lat. Wspomnienia z krajów, o których pisze. Cytaty z rozmów z jego mieszkańcami. Wszystko to jest tłem, ale takim, które sprawia, że książka staje się ludzka. Nie pisał jej robot, tylko ktoś, kto nawiązywał znajomości, przyjaźnie, kto patrzy na kryzys w konkretnym kraju nie tylko z pozycji niezaangażowanego naukowca, ale kogoś, komu zależy. Po prostu zależy.
Niektóre z tych wtrętów są śmieszne, inne irytują, inne są po prostu kolorytem lokalnym (jak ta o Australijczykach pracujących w przetwórni ryb, którzy specjalnie, żeby zrobić na złość swojej dawnej metropolii - Wielkiej Brytanii - a raczej jej mieszkańcom, zwykli czasem zostawiać woreczek żółciowy w jakiejś partii rybich wątróbek).
Wiecie co? Uwielbiam Jareda Diamonda.
Cenię go za jego umiejetność tworzenia spójnych i jednocześnie fascynujących koncepcji, za umiejętność snucia opowieści, za ogólną błyskotliwość. Za "Strzelby zarazki maszyny", za "Trzeciego szympansa", za "Upadek". Dlatego na "Kryzysy. Punkty zwrotne dla krajów w okresie przemian" zasadziłam się prawie jak nastolatka na swojego idola.
Plusy jego najnowszej książki podałam wcześniej.
Ale czy "Kryzysy. Punkty zwrotne dla krajów w okresie przemian" to książka bez wad? No, nie. Tego powiedzieć nie mogę.
Trochę się nią rozczarowałam. Odrobinę. Diamond pisze gdzieś na początku swojej książki, że ma przed sobą - na podłodze, w pokoju, w którym pracuje - kilka stosów książek, dokumentów i wydruków. Każdy stos to materiał źródłowy i notatki do jednego z rozdziałów książki, który nie może/nie powinien przekroczyć 11 tysięcy znaków. Autor z góry zatem uprzedził mnie, że będzie ciął materiał, którym dysponuje, i zrobi koncentrat z koncentratu. A ja co? A ja nic. Nie zwróciłam na to uwagi, zlekceważyłam uwagę autora.
Zatem za moje niedosyty winić mogę sama siebie.
Niedosyt mam. Dla mnie "Kryzysy. Punkty zwrotne dla krajów w okresie przemian" to taki... prawie podręcznik
Owszem, książka napisana jest lepiej niż większość podręczników, z którymi miałam do czynienia, ale kondensacja wiedzy, wspomniana wcześniej skrótowość w opracowaniu tematu i powtarzane w każdym rozdziale odniesienie do założeń, które autor poczynił na początku sprawiają, że czytało mi się to jak bryk. Po prostu o mnóstwie kwestii, które porusza Diamond już wcześniej (wielokrotnie) czytałam! Chciałabym wiedzieć więcej, wejść głębiej, prowadzona przez Diamonda, a nie tylko ślizgać się po powierzchni. To dlatego pomyślałam sobie, że chyba jestem za stara na tę książkę. Tak naprawdę to nie kwestia wieku, tylko ilości przeczytanego już materiału.
Na szczęście Jared Diamond jak rasowy naukowiec podał mi bibliografię. Wiem, z czego korzystał i sama mogę poszperać i poczytać dalej, zamiast narzekać na dokonane przez niego wybory.
Wiecie, mimo mojego marudzenia - to jest świetna książka!
Porównałabym ją do wyjątkowo inspirującego bryka z politologii/socjologii/historii dla studentów studiów licencjackich. Wszystko na miejscu, bez dłużyzn, można zrobić notatki i wyjść z lektury z wiedzą o wiele bogatszą, niż w chwili, gdy lekturę się zaczynało.
To książka, której forma - owa porównawczość i skrótowość - pozwala wracać do lektury, zagłębiać się i spierać z Diamondem. Lub zgadzać się z nim, na co tam macie ochotę.
Najciekawsze wydawały mi się rozdziały o Finlandii, o Chile (czyli o przejściu tego kraju z funkcjonalnej demokracji do dyktatury) oraz o Stanach Zjednoczonych. Muszę przyznać, że zwłaszcza Chile i USA, a raczej analiza tego, co się tam działo lub dzieje, zjeżyła mi włosy na głowie. Demokracja jest jak powietrze, dopóki jest czyste i niezatrute, to nikt nie zauważa, że jest. Jak się "skiepści", to już najczęściej jest za późno na jakikolwiek ratunek.
Nie wiecie, o czym mówię? Przeczytajcie "Kryzysy. Punkty zwrotne dla krajów w okresie przemian" Jareda Diamonda.
Na koniec zostawiam cytat z Urho Kekkonena, byłego prezydenta Finlandii:
"Niepodległość danego kraju reguły nie jest absolutna [...]. Nigdy nie istniałby kraj, który nie musiałby się podporządkować historycznej konieczności".
Taką koniecznością jest i Covid (o którym zresztą Diamond pisze w zakończeniu książki, traktując go jak kolejny z kryzysów, z którymi kraje muszą sobie radzić), i zmiany klimatyczne, i ekologia, i... (tu uzupełnić). Jak będą wyglądać przyszłe kryzysy? Jak będziemy sobie z nimi radzić? Jak aparat pojęciowy, który w "Kryzysy. Punkty zwrotne dla krajów w okresie przemian" zastosował Diamond poradzi sobie z ich opisem? Nie wiem.
Wiem, że mimo mojego marudzenia - książkę uważam za dobrą, bardzo dobrą i dziękuję Klubowi Recenzenta portalu nakanapie.pl, że mogłam ją przeczytać.