Część tekstów powstałych w ramach projektu SŁOWIAŃSKI HORROR, pomijając oczywiście ich niewątpliwe zalety literackie, zaistniało poniekąd po to by dać odpór dominującej wszem i wobec narracji kultury łacińskiej. Ich autorzy, sięgając po grozę i niesamowitość, opowiadają m.in. o przymusowej chrystianizacji, o brutalnej przemocy, spustoszeniu, bezdusznym wykorzenianiu, braku dialogu i zrozumienia, o kulturze linczu oraz wykluczenia, czyli o wszelkich następstwach wojny religijnej. Podobnie ma się sprawa z najnowszą powieścią, ojca wspomnianego nurtu, Maćka Szymczaka, który w charakterystyczny dla siebie sposób, i tym razem, powiązał klimatyczną grozę z rozliczeniem przeszłości, o której współcześnie zbyt wymowie się milczy.
Jego „Klątwa żercy” łączy prawdę historyczną – autor posiłkował się Żywotami św. Ottona – z elementami dark fantasy i wyrazistą grozą. Zgodnie z wolą Bolesława Krzywoustego, wspomniany Otton dokonuje, powolnej, chrystianizacji Pomorza. Chcąc zniszczyć wszelkie oznaki pogaństwa, nie cofnie się przed niczym: nie obce jest mu cyniczne przekupstwo, mord ani bezrefleksyjne niszczenie prastarych miejsc kultu. Jak widać, kontekst historyczny jest bardzo istotnym motorem napędowym fabuły, ale muszę wam zdradzić, że główną rolę odgrywa tutaj, bezapelacyjnie, bezgłowy upiór! Nie spodziewałam się, że zmorzec będzie stanowił tak rewelacyjną przeciwwagę dla ekspansywnego fanatyzmu, karkołomnej misji ratowania posągu Trygława i zmieni całkowicie ciężar powieści! Nasycił ją bowiem odpowiednią porcją krwawego i makabrycznego horroru, pozwalając na chwilę zapomnieć, o tym dokąd to wszystko zmierza – bo przecież dziś doskonale wiemy, jak potoczyła się historia. I Pomorza, i Słowian…
Autor wiarygodnie oddał realia porośniętego kniejami Pomorza, brutalnych walk, słowiańskich obrzędów i wierzeń. Czuć tutaj autentyczną fascynację, która sprawia, że nawet nieobeznany ze słowiańskimi klimatami czytelnik, odnajdzie się w tej powieści. Kolejnym jej atutem jest wartka akcja i dynamizm, dzięki którym książka jest „nieodkładalna”. Ze względu na gabaryty – niecałe 200 stron – w „Klątwie żercy” pojawiają się skrócające wątki przeskoki fabularne, nie jesteśmy również przytłaczani nadmierną ilością szczegółów. W efekcie sporo pozostawione zostało w powieści miejsca dla naszej wyobraźni. Jednym taka forma opowiadania, żywego, gawędziarskiego, przypadnie do gustu, a innym – wiadomo – nie. Ja tam nie narzekam.
„Klątwa żercy”, oprócz tego, że stanowi świetną rozrywką, budzi w nas złość i tęsknotę za tym, co zostało nieodwołalnie zniszczone. Bo o ilu z dawnych bogów, bożków, demonów nigdy nie będzie dane nam usłyszeć? Ile istot, rytuałów i wierzeń bezpowrotnie przepadło? Tego się już nie dowiemy… Dlaczego my, ludzie, nie potrafimy inaczej, gdy w grę wchodzi wiara i religia? Wiem, że zmorzec wywołany przez Szymczaka w powieści to fikcja, ale i tak trochę się rozmarzyłam… Szkoda, że nie dało się wysłać upiora na zachód. Wtedy może historia potoczyłaby się inaczej. Ale to już pomysł na zupełnie inną opowieść.
Jeśli uważacie, że okładka jest fantastycznie wykonana, to zdradzę wam, że, jej twórca, Dawid Boldys poczynił także ilustracje znajdujących się wewnątrz książki.
[współpraca barterowa]