"Infamia" Maćka Jakubskiego to fantasy, z lekko zarysowanymi elementami grozy.
Główni bohaterowie są wyraziści, ale nie są na tyle bezczelni, żeby nie ustąpić miejsca na scenie innym postaciom, przez co książka tylko zyskuje w odbiorze.
Punktem wyjścia książki Jakubskiego jest spotkanie, do którego nie doszło. Nekromanta Nyteshad i czarodziej Alkkenstan powinni się byli spotkać w bardzo konkretnej lokalizacji, po podróży przez portal, którym ratowali się ucieczką z miejsca ich poprzedniej przygody. Nie spotkali się, bo magia powiedziała "nope". Ten brak kooperacji z jej strony spowodował, że obaj zostali wciągnięci w groteskowo-straszną historię rodzinną, bunt włościan, kilka rzezi i historię prawie miłosną.
Przyznam się do czegoś: polubiłam obu, bo żaden z nich nie jest geniuszem. I to na żadnym polu: ani magii, ani walki wręcz, ani uroku i charme, ani planowania, ani przewidywania, ani emocji. Jest w nich potencjał komediowy, groteskowy i wielkość, która może z nich wychynąć.
Dobrze wiedzieć, że w świecie Maćka Jakubskiego mogłabym być bohaterem. Lubię takie postaci, przy których czasem robię facepalma. Bardziej im kibicuję.
Ale nie samymi bohaterami człowiek żyje.
Książka przyciągnęła moją uwagę nie tylko gatunkiem, do którego należy, a którego jestem fanem, ale także okładką.
Widać w niej to, co będę podkreślać po stronie plusów i minusów w moje recenzji tej książki: celowe przerysowanie, odniesienia do wielu "tekstów kultury", rysunek grubą kreską, wszystko to dające przyjemną i przyciągającą oko całość.
Co lubię w książce Maćka Jakubskiego?
Najpierw wrażenie ogólne: jako powieść "Infamia" jest dobrze skrojoną fabułą, której przeczytanie zachęciło mnie do tego, żeby sięgnąć po pierwszą z książek tego autora, po "Kolekcję pośmiertnych portretów".
Co zatem lubię w "Infamii"?
Po pierwsze, dwóch głównych bohaterów. O nich było powyżej.
Po drugie, zdecydowanie podoba mi się bardzo ciekawie narysowana galeria drugoplanowych postaci, które żyją, i które napisane są tak, że czytelnik prawie "widzi" je na własne oczy. Jest ich tyle, że pomyślałam o obrazach Bruegla. Zobaczcie, w nich mnóstwo się dzieje i jeśli się skupić na jakimś fragmencie płótna, to widać na nim czasem rzeczy może i brzydkie, ale zawsze interesujące, a nawet fascynujące. Podobnie jest w "Infamii".
Po trzecie: świat przedstawiony. Widać, że Maciek Jakubski scenografię przygód swoich bohaterów ma dobrze przemyślaną i spójną. Nie jest to tak częste, jak by się mogło wydawać.
Po czwarte, ciekawy jest dialog w jaki autor wchodzi w "Infamii" z popkulturą, szczególnie z wielkimi tego gatunku, z Sapkowskim, z Filipiukiem, z innymi autorami. Ale nie tylko, on dyskutuje, przywołuje w ™ dialogu i muzykę, i film.
Korzysta ze znanych konwencji, które są jasno wyłożone na stół i na nich Autor gra. To dobrze, bo używa języka i symboli, z którymi może się swobodnie porozumiewać z wielbicielami gatunku, a jednocześnie nikt "nowy w fantasy" się nie zgubi i znudzi.
Po piąte, podoba mi się gruba kreska, jaką Jakubski kreśli nawet bohaterów pierwszoplanowych. Jest w tym, w całej akcji coś z estetyki kampu. Przykład? A proszę bardzo. Weźmy takie wampiry. Wampir to krew, litry krwi, czarna odzież i skóry. I wilgotne wragi. Widzicie ten obraz? Graficzny, bezpośredni i kampowe, bo jest w tym taka świadomość użycia tego obrazowania, że słowo "kicz" nie ma zastosowania.
Poza tym tam, gdzie jest wampir, to wiadomo, że musi być i zamek, i nietoperz, i trumna, i krypta, i lochy, i wierny, garbaty sługa. A jak mamy do czynienia z walniętym wampirzym tatusiem, to jest na serio zdrowo walnięty. I tak dalej, i tak dalej.
Ktoś może powiedzieć, że to wada, ale absolutnie się z tym nie zgadzam. Jest coś ożywczego w sięganiu do tych schematów i nie pisaniu na okładce, że "autor redefiniuje znane tropy i nadaje im nowe znaczenie". Jakubski nic takiego nie pisze i nie twierdzi. U niego wszystko jest tym, czym się wydaje: mroczna kobieta jest mroczną kobietą, bunt wieśniaków, buntem wieśniaków, błoto jest błotem i nie ma sensów ukrytych.
To naprawdę dobrze pomyślana fabuła, z szybką akcją, którą nazwałabym "chłopakowatą" i proszę mnie dobrze zrozumieć, nie ma w tym ani negatywnej konotacji, ani krytykanctwa. Absolutnie nie! "Infamię" czytałam dwa wieczory i żałowałam, że nie mogę tego zrobić w jeden. Pomyślałam sobie także, że przeniesiona na powieść graficzną, czy komiks "Infamia" tylko by zyskała odbiorców.
Są też rzeczy, które niespecjalnie mi się podobają. Umykają mi na przykład emocjonalne dylematy Nyteshada. Uciekać, czy chronić Selene? Co to za dylemat i skąd mu się wziął? Jakoś wydaje mi się, że ona ma więcej jaj i siły niż on, ale to mówi moja feministyczna dusza, tfu, tfu, niekoniecznie się trzeba z tym zgadzać.
Dodatkowo, nawet jeśli było między nimi to "coś", to zostało skonsumowane pod kołdrą, ku ogromnej radości nekromanty, według zasady "wham, bam, thank you ma’am". I dobrze, nie wszędzie musi być ołtarz na horyzoncie. Nie byłam w stanie znaleźć w narracji "miłości po grób" ani w rozwiniętej, ani w szczątkowej formie.
Samą Selenę lubię, jest bezwstydnie sobą i nie ma zamiaru za to przepraszać. Za to dziękuję Maćkowi Jakubskiemu.
Najważniejszym kłopotem, jaki mam z "Infamią" Maćka Jakubskiego jest redakcja tekstu. Większość rzeczy, które mnie irytowały w czasie czytania, to błędy redakcyjne, i to zarówno takie, które są "wyprodukowane" przez Autora i redaktor powinien je wyłapać i poprawić, jak i po prostu interpunkcja. Jestem zwolenniczką przesadnej ilości przecinków, wiem to doskonale, ale redaktorzy "Infamii" stoją, jak się wydaje, na zupełnie przeciwnych pozycjach. Ze szkodą dla książki.
Ogólnie "Infamia" Maćka Jakubskiego jest ciekawą propozycją. Nie udaje, nie puszy się, bawi i dostarcza rozrywki. Jeśli to było celem Autora, to moim zdaniem go osiągnął.