„Śmiertelne sny” to kolejna powieść jednego z najlepszych twórców horrorów Grahama Mastertona. Powstała w roku 1988 (a więc wtedy, gdy mnie jeszcze nie było w planach) i jest drugą w kolejności z cyklu opowieści o Wojownikach Nocy.
Kim są Wojownicy Nocy? Dawno, dawno temu, gdy demony hasały sobie jeszcze po świecie jak chciały, z woli Ashapoli – boga bogów – powstała elitarna grupa ludzi, którzy nocą, tuż po zaśnięciu, przyoblekali fantastyczne zbroje i dzierżąc w ręku potężne bronie, wyruszali na wyprawę do snów, aby walczyć z wszelkim czającym się tam złem. W ten sposób niemal wszystkie demony zostały pokonane, a skoro nie było już z czym wojować, Wojownicy przestali być potrzebni.
W obecnych czasach demony znów dają o sobie znać, dlatego istota zwana Springer, odszukuje potomków dawnych Wojowników, aby powołać ich na służbę.
John Woods niedawno stracił żonę – Virginia udusiła się na oczach ich synka, Lenny’ego. Chłopiec przeżył z tego powodu traumę, jednak wydaje się, że wreszcie udało mu się pogodzić ze śmiercią matki. John znalazł pocieszenie w ramionach Jennifer i cała trójka zamieszkała wspólnie w nowych domu. Odzyskane szczęście nie trwało jednak długo. Najpierw ktoś demoluje ich sypialnię, później tajemniczy cień zabija Jennifer i okalecza Johna. A to jeszcze nie koniec zbrodni…
Kiedy zobaczyłam, że książka ta traktuje o Wojownikach Nocy, mój zapał nieco opadł. Pierwsza część nie bardzo przypadła mi do gustu – Masterton tworzący historię o superbohaterach brzmiał nieco sztucznie – i uznałam ją za najgorszą powieść tego autora, jaką dane mi było przeczytać. Nie zraziłam się jednak tak do końca i postanowiłam nie skreślać jeszcze Wojowników Nocy. Nie żałuję, bo „Śmiertelne sny” okazały się o wiele lepsze, nie tylko pod względem fabuły.
Po spotkaniu z Cieniem John leży w szpitalu zdolny poruszać tylko głową, zdany na opiekę innych. Chce pomóc swojemu synowi, który wydaje się być w jakiś sposób związany z atakami Cienia, jednak jeszcze nigdy nie był tak bardzo bezradny, jak teraz. Zapoznaje się z innymi niepełnosprawnymi pacjentami – każdy z nich ma inną historię do opowiedzenia, inne podejście do swojego kalectwa, inne sposoby radzenia sobie z nim. Dzięki Springer ci ludzie wreszcie zaczynają się czuć potrzebni. W snach mogą chodzić, biegać, walczyć – dostają to, co w realnym świecie zostało im odebrane. Jest to kolejny plus dla Mastertona – za to skromne poruszenie problemu niepełnosprawności i tego, jak czują się ludzie zdani na pomoc innych, nie mogący chodzić lub w ogóle się ruszać – i za zrobienie właśnie z nich superbohaterów.
Dodatkowy plus należy się za dobre nakreślenie postaci dwóch policjantów – braci bliźniaków Thaddeusa i Normana Clay’ów, którzy nieodmiennie przypominali mi Fineasza i Ferba z kreskówki pod tym samym tytułem i niemal od razu zdobyli moją sympatię.
Ze starych Wojowników Nocy spotykamy jedynie Henry’ego – Kasyx’a oraz Gil’a-Tebulota, jednak występują oni tutaj jako postacie drugoplanowe. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ uważam, że postacie nowych Wojowników są o wiele lepiej nakreślone niż te z poprzedniej książki. Wydają się być bardziej naturalni, nawet w czasie swoich wizyt w snach. W poprzedniej książce owe wizyty były dla mnie najbardziej nużącymi fragmentami (oprócz tego, główny problem powieści autor opowiedział bardzo dobrze), tym razem było tak tylko na początku.
Akcja w miarę czytania nabiera płynności, nie można się nudzić, bo nigdy nie wiadomo, kiedy i kogo Cień znów zaatakuje. A skoro już o owym demonie mowa, nie jest on taki znów bezosobowy – autor zarysował nam całą jego historię i powody, dla których zabija. Mamy nawiązanie do pewnej biblijnej relikwii, tworzenia tekstu Konstytucji Stanów Zjednoczonych oraz skromny wątek miłosny.
Styl tekstu nie odbiega od tradycyjnego stylu Mastertona jaki znamy z jego innych powieści. Czyta się szybko i łatwo, lektura jedynie miejscami może wydawać się męcząca.
Jeśli chodzi o minusy, rzucił mi się w oczy fakt, że wydaje się, iż John zbyt szybko pogodził się ze śmiercią Jennifer. Ja rozumiem, że nie to było głównym wątkiem powieści i rozwodzenie się nad tym nie byłoby dobrym pomysłem, a John ma na głowie mnóstwo innych zmartwień. Jednak morderstwo, jakiego Cień dokonał na kobiecie zostało potraktowane nieco po macoszemu.
Dodatkowo postać siostry Perpetuy, która początkowo opiekuje się Johnem w szpitalu, wydała mi się nieco dziwna. Może z założenia taki miał być jej charakter, jednak osoba pracująca w szpitalu nie powinna strzelać błędami jatrogennymi – jakby ubolewanie nad trudną sytuacją pacjenta w obecności pacjenta miało mu pomóc.
Nie zawsze też byłam w stanie wyobrazić sobie pojedynki toczone przez bohaterów we śnie – nie wiem, czy to wina mojej wyobraźni czy po prostu niezbyt zrozumiałego opisu autora.
Podsumowując – dostajemy całkiem niezłe, chociaż nie wybitne czytadło, przy którym wielu znajdzie dobrą rozrywkę – głównie jednak wielbiciele Mastertona, Wojowników Nocy, tematyki snów oraz superbohaterów.
Czy sięgnę po kolejną powieść z cyklu o Wojownikach Nocy? Być może. Niczego nie wykluczam.