To, co lubię w książkach najbardziej to fakt, że ciągle się czegoś uczę. Nie ważne, czy sięgam po książkę obyczajową, kryminał, fantastykę czy zwykły podręcznik z danej dziedziny. Za każdym razem dowiaduję się czegoś nowego, w częstych przypadkach – bardzo ciekawego. Dzięki temu polubiłam książki, w których autorzy opowiadają o własnych doświadczeniach, ujmują w słowa własne przygody i przejścia. Jednym z takich tytułów, którym chciałabym Was zainteresować, jest książka Marka Greenside'a „Nigdy nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał)”. To przezabawna opowieść o tym, jak rodowity Amerykanin próbuje odnaleźć się wśród bretońskiej społeczności. Nie tylko język stanowi barierę między nimi – przecież co kraj, to obyczaj. Jedno nieodpowiednie słowo, jeden zły krok i wszystko może runąć. I chociaż poczynił wiele trudnych kroków – za każdym razem spotykał nowe niespodzianki.
Nowojorczyk Mark Greenside wyruszył na wycieczkę z dziewczyną do niewielkiej celtyckiej wsi – i to był początek jego drogi. Urokliwa miejscowość i mentalność Bretończyków podbiły jego serce, dlatego postanowił na trochę zostać. Wziął kredyt, otworzył francuskie konto i kupił dom. I dzięki temu przeżył więcej przygód niż niejeden bohater. „Nie będę Francuzem...” to oprawiona humorem opowieść autora o tym, jak wyglądało jego życie na francuskiej ziemi. Nadgorliwa sąsiadka i jej bezgraniczna pomoc, nieznajomość języka i prawa, czy też kłopoty natury technicznej domu sprawiły, że polubił to miejsce. W końcu nie wszędzie można doznać aż tylu niespodzianek!
Tytuł ten z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom francuskiej kultury – jest nią przepełniony. Chociaż niespecjalnie interesuje się Francją, to muszę przyznać, że lekturę czytało mi się świetnie. Może dlatego, że ma w sobie sporą dawkę humoru, a może dlatego, że autor nie próbował na siłę robić z siebie wybitnego pisarza i wybitnej lektury z luźnej opowieści. Ton książki jest bardzo swobodny – autor po prostu opowiada o tym, co przeżył, mieszkając w Bretanii. Czasami jego relacja jest trochę chaotyczna, zwłaszcza w momentach, kiedy wymienia słowa z siłą i szybkością karabinu maszynowego. Jednak nie ma problemu z odbiorem tekstu, czyta się płynnie i z zaciekawieniem. To opowieść zwykłego człowieka, który postanowił zamieszkać wśród obcej kultury, mocno kontrastowej dla jego własnej – i przeżywa tyle zabawnych perypetii, że aż chce się słuchać takiej historii. Mnie osobiście urzekł i rozbawił – aż nabrałam ochoty, aby wybrać się na ten słynny „koniec świata”.
Historia ciekawa, czarująca i zabawna. A jednak może sprawiać lekką trudność. Może odbieram to zbyt osobiście, może to komuś zupełnie nie przeszkadzać. Ale duuuża ilość zdań we francuskim może spowolnić lekturę nieznającym języka. Co prawda tłumaczenie jest (spokojnie), ale powtarzające się zwroty nie są ponownie tłumaczone i ktoś, jeśli nie zna francuskiego, musi się domyślać albo wertować kartki w poszukiwaniu znaczenia. To nieco dekoncentruje, spowalnia, ale oczywiście nie zmienia odbioru książki. W dodatku, jeśli nie znacie języka i będziecie próbować przeczytać je na głos jak ja – z pewnością ubawicie się niezmiernie.
Krótko mówiąc,„Nie będę Francuzem...” to przezabawna opowieść, która umili niejeden nasz wieczór. Jeśli jesteście miłośnikami podróży, francuskiej kultury i komedii – historia Marka Greenside'a z pewnością przypadnie Wam do gustu. Nie jest to sztywny przewodnik po Bretanii, żaden tam poradnik „Jak rozmawiać z Francuzami”. Autor w prosty, wręcz swobodny sposób przedstawia swoją relację z pobytu na francuskiej ziemi, którą czyta się z niemałym zainteresowaniem. Całość uzupełnia galeria pięknych fotografii, które nie tyle pobudzają wyobraźnię, ale mocno zachęcają do odwiedzin tego regionu. I nie wiem jak inni, ale ja z pewnością czuję się zachęcona. Czy polecam? Na pewno. Każdemu, kto choć raz usłyszał o Francji...