Czy jest coś bardziej przerażającego niż rzeczywistość? Czy autor jest w stanie stworzyć bardziej szokujący scenariusz niż ten, który zrealizował los? Te pytania towarzyszą mi od ponad roku, odkąd zainteresowałam się tematyką true crime. Zaczęłam doszukiwać się w kryminałach, zwłaszcza tych szczególnie brutalnych, śladów zbrodni, które miały miejsce naprawdę. I rzeczywiście, im więcej spraw poznaję, tym częściej dostrzegam u pisarzy pewne inspiracje, niektórzy zresztą się do nich przyznają.
Nigdy nie zastanawiałam się jednak nad tym, czy to może zadziałać w drugą stronę. I nie, nie chodzi mi o to, czy morderca może zacząć realizować plan żywcem wyjęty z książki, to temat dla specjalistów. Ja mam na myśli to, czy autor reportażu może nadinterpretować pewne fakty lub łączyć je tak, by pasowały do historii, którą on sam sobie ułożył. Wydawało mi się, że reportaż to gwarancja rzetelności i gatunek wolny od taniej sensacji czy teorii spiskowych.
A potem przeczytałam "Miateczko zbrodni".
Tragedia Iwony Cygan rozegrała się, gdy byłam jeszcze niczego nieświadomym, beztroskim dzieckiem. Nie mogłam więc śledzić pierwszych doniesień na jej temat, ale w regionie tarnowskim jej echa nie milkły, zwłaszcza gdy w rozmowach pojawiał się Szczucin, bo "to tam, gdzie tę młodą dziewczynę zamordowali". Doskonale pamiętam medialne doniesienia o zatrzymaniu Pawła K. i informację, że miało to miejsce w Austrii. W lokalnych plotkach często można było usłyszeć, że sprawcy uciekli właśnie tam, więc wszystko się zgadzało. Areszt dla policjantów był już większym szokiem, choć każdy, kto spędził choć chwilę w małej miejscowości, nie powinien być szczególnie zdziwiony, że i stróże prawa są wciągnięci w różne kumoterskie układy albo gotowi na przymknięcie oczu w zamian za odpowiednie wynagrodzenie. Przerazić mogło dopiero to, że nie znalazł się choćby jeden uczciwy glina i to nie tylko w samym Szczucinie, ale też w Dąbrowie Tarnowskiej i Tarnowie. O tym trzeba mówić głośno i trzeba to piętnować. Podobnie jak nieudolność prokuratury, bo na tym szczeblu zarzuty już nie padły, choć wygląda na to, że też powinny.
Monika Góra w swoim "reportażu" idzie jednak dużo dalej. Dorzuca nam mafię paliwową, tajemnicze samobójstwa wśród piłkarzy szczucińskiej drużyny i słabo zawoalowaną sugestię, że Archiwum X mogło sprawę rozwiązać, dlatego że w Polsce zmieniła się władza.
Zanim zaczęłam pisać tę recenzję, postanowiłam bliżej przyjrzeć się autorce. Wysłuchałam audiobooka o sprawie Jaroszewiczów. Podobny, bardzo przyjemny i nowatorski styl tworzenia opowieści, który nietrudno rozpoznać. Nie brakuje różnych teorii, ale na każdą składają się starannie podane argumenty. A właśnie argumentacji zabrakło mi w książce dotyczącej Iwony.
Informacja, że w Szczucinie działała mafia paliwowa nie ma dla mnie związku z zabójstwem, bo to, że domniemany sprawca imprezował z członkami zarządu firm, to dla mnie za mało, by obie sprawy łączyć.
Wiele wskazuje na to, że prawdopodobny świadek zbrodni został przez kogoś uciszony, ale nie mam pojęcia co, poza miejscem zamieszkania zmarłych, łączy sprawę Iwony z samobójstwami nastolatków, którzy w 1998 roku bawili się jeszcze w piaskownicy.
Do teorii politycznych się nie odnoszę, w książce jest zbyt mało danych, by móc je w jakikolwiek sposób rozważać.
"Miasteczko zbrodni" to poruszająca opowieść o wieloletniej walce rodziny o sprawiedliwość, przerażająca prawda o funkcjonowaniu służb na przełomie wieków. Duże wrażenie robiły na mnie fragmenty Księgi Koheleta, którymi przerywane były rozdziały. Wyjątkowo trafnie dobrane.
Po lekturze tej książki, bo na miano reportażu w mojej ocenie nie zasługuje, jestem jednak naprawdę mocno rozczarowana. Jeszcze bardziej po zapoznaniu się z kolejną pozycją autorki, która stanowi dowód, że Monika Góra potrafi bardzo rzetelnie przygotować swój materiał. Widać, że i w sprawę Iwony włożyła dużo pracy, mogła jednak nie wspominać o może i sensacyjnych, ale niczym niepotwiedzonych teoriach. Albo zebrać jakieś dowody na ich poparcie, bo to ich brak przekreśla w moich oczach tę książkę.
Moje 5/10.