Czy jest coś bardziej przerażającego niż rzeczywistość? Czy autor jest w stanie stworzyć bardziej szokujący scenariusz niż ten, który zrealizował los? Te pytania towarzyszą mi od ponad roku, odkąd zainteresowałam się tematyką true crime. Zaczęłam doszukiwać się w kryminałach, zwłaszcza tych szczególnie brutalnych, śladów zbrodni, które miały miejsce naprawdę. I rzeczywiście, im więcej spraw poznaję, tym częściej dostrzegam u pisarzy pewne inspiracje, niektórzy zresztą się do nich przyznają.
Nigdy nie zastanawiałam się jednak nad tym, czy to może zadziałać w drugą stronę. I nie, nie chodzi mi o to, czy morderca może zacząć realizować plan żywcem wyjęty z książki, to temat dla specjalistów. Ja mam na myśli to, czy autor reportażu może nadinterpretować pewne fakty lub łączyć je tak, by pasowały do historii, którą on sam sobie ułożył. Wydawało mi się, że reportaż to gwarancja rzetelności i gatunek wolny od taniej sensacji czy teorii spiskowych.
A potem przeczytałam "Miateczko zbrodni".
Tragedia Iwony Cygan rozegrała się, gdy byłam jeszcze niczego nieświadomym, beztroskim dzieckiem. Nie mogłam więc śledzić pierwszych doniesień na jej temat, ale w regionie tarnowskim jej echa nie milkły, zwłaszcza gdy w rozmowach pojawiał się Szczucin, bo "to tam, gdzie tę młodą dziewczynę zamordowali". Doskonale pamiętam medialne doniesienia o zatrzymaniu Pawła K. i informację, że miało to miejsce w Austrii. W lokalnych plotkach często można było usłyszeć, że spr...