Nie napiszę, że mnie oszukano. Napiszę, że dałem się oszukać. Znowu. Poleciałem na reklamę i opis książki, podczas gdy blurb nie koresponduje wcale (lub koresponduje w małym stopniu) ze stanem faktycznym.
„Obsesja piękna” miała być zbiorem historii kobiet oraz opisem badań, których dokonała autorka, profesorka psychologii. Tymczasem książka zahacza o poradnik, a Renee Engeln zamienia się w coacha. Sorry, ale nie. To nigdy nie działa.
Treść to oczywiście amerykański punkt widzenia, a same badania są jednostkowe, nie przeprowadziła ich autorka na szerszą skalę. Zmarnowany potencjał, ot co. Liczyłem na dawkę wiedzy, a dostałem nudę i treści o zabarwieniu pouczającym i moralizatorskim.
Profesorka wielokrotnie sobie przeczy. Napisała, że to książka o tym, jak obsesja piękna wpływa na kobiety. Tymczasem wielokrotnie odnosi się do sytuacji mężczyzn i porównuje ją do sytuacji kobiet. Oczywiście, płeć żeńska ma gorzej. W tym wszystkim jednak według mnie nie chodzi o tytułową obsesję piękna. Chodzi o pojęcie znacznie szersze, które dotyka każdej osoby bez względu na płeć. To stereotypy. Autorka z góry, wg mnie, przyjęła złą perspektywę, stąd nie widzi wielu rzeczy, przeczy samej sobie i, miejscami, zwyczajnie mija się z prawdą. Robi wszystko, aby uzasadnić swoje tezy. Nawet nie hipotezy.
Nie chciałem czytać o tym, kto ma gorzej. W naszym społeczeństwie zbyt dużo wybucha takich sporów i one do niczego nie prowadzą. Pokazujmy, jak walczyć z problemem, a nie, kogo on bardziej dotyczy, szczególnie kiedy to wiemy i nie trzeba tego podkreślać w co drugim zdaniu.
Przykłady kobiet dobrane do książki są przede wszystkim takie same. Brakuje różnorodnych perspektyw. Każda z rozmówczyń miała bądź ma trudny czas i powinna udać się po pomoc do psychologa. Całe swoje życie bowiem podporządkowuje tytułowej obsesji piękna, którą silnie promuje się w mediach społecznościowych. Nie ma jednak historii kobiet, na które problem nie wpływa bądź u których jest mało występujący.
Częstokroć profesorka pisała, że czegoś nie należy robić, że kultura piękna źle wpływa na kobiety (podkreślała w następnym zdaniu, że na mężczyzn w nikłym stopniu, przede wszystkim na KOBIETY). Po kilku stronach natomiast sama oceniała rozmówczynie, które np. po prostu chciały chodzić w makijażu, ubierać się w droższe ubrania, poddawały się operacjom plastycznym itp. Koszmar. Nie wspomnę o stereotypowym postrzeganiu kobiet i mężczyzn. To chyba mnie najgorzej kłuło.
Jasne, nie należy zwracać uwagi na opinie innych (albo raczej – nie należy zaprzątać sobie nimi głowy, jeśli są mało wartościowe. Od czasu do czasu warto posłuchać czegoś mądrego). Ale czy trzeba burzyć się na komplementy w stylu „Jesteś pięknx”, „Ładnie dziś wyglądasz”? Moim zdaniem nie.
Chyba muszę dać na wstrzymanie, kiedy na okładce widnieje tytuł naukowy osoby autorskiej. Tak jest bowiem w tym przypadku. Engeln podkreśla, że jest doktorką. Wysyła czytelny sygnał, że książka będzie merytoryczna i wartościowa. Tymczasem jest nudna, banalna, jednostajna, niezróżnicowana i niemerytoryczna.
W „Obsesji piękna” zauważyłem skrajne spłycenie tematu. Książka w zasadzie sprowadza się do jednego – czytelniczka, na przedstawionych przykładach mających być chyba terapią szokową, ma magicznie uwolnić się od okowów piękna narzucanych przez kulturę. Kiedy już to zrobi, może zmienić świat. To zahacza o śmieszność i absurd.
Nie pada odpowiedź na pytanie: Gdzie jest granica między…? Dbaniem o siebie a chęcią podobania się innym? Robienia makijażu dla siebie a dla innych? Kiedy konkretnie wpada się w złe zachowania? W końcu czy pragnienie bycia atrakcyjną/ym dla innych to coś złego?
W oczy rzucał się także język. Rozumiem, że w pozycji poradnikowej może być on luźny, ale nie pasował mi styl. Poza tym bardzo często, praktycznie w co drugim zdaniu, przez wszystkie przypadki autorka odmieniała tytułowy termin. Naprawdę? Czy nie można się było bez tego obejść…?
Czarę goryczy dopełniają rady. Masz problem z obsesją piękna? Przestań o niej myśleć, walcz z nią. Nie idź do psychologa, nie poszukaj pomocy u specjalisty, nie porozmawiaj o tym z bliskimi. Walcz. Jeśli tak wygląda amerykańska nauka, to nie widzę dla niej ratunku.
Jedno zdanie na podsumowanie: NIE POLECAM mimo ważkości tematu.