To pytanie autor zadaje w swoich podziękowaniach. I ja odpowiadam – na pewno nie tak.
Na samym początku pragnę zaznaczyć, że jestem przeciwna wszelkim przejawom rasizmu. To, jaki ktoś ma kolor skóry, albo skąd pochodzi, jakim językiem się posługuje i czy mówi łamanym polskim albo angielskim nie może stanowić podstawy do tego, żeby taką osobę wyśmiewać, traktować gorzej, albo z założenia zakładać, że jest przestępcą.
Tymczasem, to co zrobił Tochi Onyebuchi z przesłaniem ,,Riot Baby'' stanowi dla mnie klasyczny przykład rasizmu. Tym razem jednak skierowanego wobec białych ludzi. W tej książce dużo jest gniewu, dużo poczucia niesprawiedliwości, dużo sytuacji naprawdę podłych i ciężkich do zrozumienia. Akcja jest gęsta z powodu potężnego ładunku emocjonalnego, autor nie pozwala czytelnikowi nawet na chwilę odpocząć. I żeby nie było nieporozumień - ja nie podważam tego, że opisane w książce sytuacje mają miejsce, nie umniejszam ogromu niesprawiedliwości, który spotyka Afroamerykanów, nie zabraniam im czuć złości.
Ale.
Z początku myślałam, że to Kev będzie tytułowym ,,Riot Baby'' (i nawet zostaje nim raz nazwany), jednak im bardziej zagłębiałam się w lekturę tym silniejsze odnosiłam wrażenie, że jest nim jednak Ella, dziewczyna, która ma To Coś. Dar, który pozwala jej zaglądać w przyszłość, eksplodować szczury, unosić się w powietrzu, znikać i zaglądać w ludzkie wspomnienia.
Ella dość szybko wpada w bańkę informacyjną - wyłapuje z wiadomości i z otoczenia tylko złe rzeczy, przejawy brutalności policji, rasizmu, niesprawiedliwości. Widzi tylko ból, strach, rozpacz i zmarnowane życia. Uzależnia się od tych informacji i od emocji jakie ze sobą niosą tak dalece, że wyrusza również na Południe Stanów Zjednoczonych, żeby odwiedzić i ,,odczytać’’ miejsca w których zbierał się Ku Klux Klan, w których umierali ludzie, w których budowano pomniki dla konfederatów.
To, co Ella widzi, cały czas podsyca jej gniew. Gniew, którym dziewczyna chce się podzielić ze swoim bratem. Jest bowiem przekonana, że Bóg dał jej To Coś po to, żeby stała się kolejną plagą. Szarańczą i rzeką krwi.
Ella pokazuje Kevowi wizję apokalipsy, która dzięki nim zmiata z powierzchni ziemi Południe, zemstę, która przychodzi na Północ, pokazuje mu nowy porządek świata w którym to biali zostają wywłaszczeni i wyrzuceni ze swoich domów, pokazuje mu przyszłość w której Afroamerykanie zbiorą się razem i wymierzą ,,dziejową sprawiedliwość’’ dzięki której ,,przygotują ziemię dla swoich ludzi''. A Kev, zachwycony wizją siostry, odpowiada jej, że widzi w niej wolność.
To nie jest sprawiedliwe. To jest, co najmniej, niepokojące.
Kończąc, jeszcze raz pragnę podkreślić, że rozumiem ten gniew. Nie rozumiem jednak tego jak wizję odpowiadania przemocą na pokoleniach ludzi, którzy już nic wspólnego z czasami niewolnictwa nie mają (albo w większej mierze nie mają) można próbować określić mianem sprawiedliwości. Nie zgadzam się na wizję w której to ci - bez wyjątku źli i straszni - biali doznają takich samych krzywd, jakie inni biali wyrządzali kiedyś Afroamerykanom. Nie akceptuję myślenia obciążającego obecne pokolenia winami przodków. Niezależnie czy chodzi o ludzi mieszkających współcześnie na Południu Stanów Zjednoczonych czy - bliżej naszego podwórka - o Niemców, Ukraińców czy rosjan.
Wieczne rozpamiętywanie narodowych lub rasowych krzywd nigdy nie doprowadziło do niczego dobrego. I nie mamy żadnych podstaw by myśleć, że nagle doprowadzi.
Na okładce polskiego wydania książki widnieją dwie postacie - mężczyzna i kobieta. Mężczyzna ma oczy zasłonięte napisem ,,freedom'', kobieta - ,,justice''. I o ile pragnienie wolności w ,,Riot baby'' odnalazłam (w końcu Kev większą część fabuły przesiedział w więzieniu), o tyle ,,sprawiedliwości'' nie znalazłam tu żadnej.
Rozczarowałam się. Oczekiwałam czegoś więcej niż powódź destrukcyjnego gniewu. Bo ta książka tym właśnie jest - przejawem gniewu i frustracji, niczym więcej. Autor nie proponuje rozwiązań, nie pokazuje świata w którym można żyć wspólnie i w pokoju - autor oferuje najprostszą z możliwych wizji zemsty. I to byłoby na tyle.
To wszystko razem sprawiło, że - być może niesłusznie - żywię podejrzenie, że swoją książką Onyebuchi nie tyle wbił się w obecnie panujące w Ameryce nastroje społeczne, co w pewien sposób wypromował się na nich. Mam tu na myśli sprawę zabójstwa George'a Floyda i wydarzenia których stało się ono katalizatorem.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl