Od tego roku zaczęłam mieć lekką obsesję na punkcie realnie popełnionych zabójstw. Mogłam godzinami oglądać filmy dokumentalne i czytać liczne artykuły w sieci o potwornościach, dokonywanych na przestrzeni dekad. Wpierw moją uwagę przykuły zbrodnie popełnione przez najbardziej znanych morderców; ale to ci nieuchwytni sprawcy, ukrywający się pod nazwami: Zodiak czy Golden State Killer nie dawali mi spokoju. Pamiętam swoją reakcję, na wieść o tym, że najbardziej aktywny i nieuchwytny seryjny zabójca w Stanach Zjednoczonych, o którym zaczęłam dowiadywać się kilka tygodni wcześniej, właśnie został ujęty. Byłam w kompletnym szoku. W kwietniu 2018 roku twarz mordercy po czterech dekadach „nabrała wyraźnych rysów”, a ja nie wiedziałam nic więcej o tej sprawie z wyjątkiem ogólników; więc gdy nadarzyła się okazja zapoznania się z historią pisarki, która poświęciła JEMU całe swoje życie, nie wahałam się ani przez moment.
Pod koniec lat 70 i 80, przez dekadę, w okolicach Sacramento, w Kalifornii, grasował najbardziej niechwytny seryjny gwałciciel i morderca w Stanach Zjednoczonych. Znany jako: EAR-ONS, inaczej Golden State Killer.
Kim był? I kim były jego ofiary?
Zakompleksiony – to pierwsze słowo, jakie przywodzi mi na myśl Golden State Killera. Młody mężczyzna dyskretnie włamywał się do mieszkań samotnych kobiet i je brutalnie gwałcił. Na tym jednak nie poprzestał. Sam akt „zbrukania kobiety” mu nie wystarczył. Tak naprawdę poczuł moc, kiedy zaczął zabijać. Z czasem też, jego pewność siebie jeszcze bardziej wzrosła; bo obecność mężczyzny w domu, do którego się włamywał, wcale mu nie przeszkadzała. Miał swój wyrobiony sposób działania, modus operandi: zakneblowany mężczyzna - nagła śmierć i kobieta, którą mógł gwałcić, by później zabić. Nie bał się ryzyka. Wiele razy uciekł „tuż przed nosem” organom ścigana; czuł, że jest ponad wszystkim. I kiedy już wszyscy myśleli, że odszedł, został pochowany, on po latach milczenia wykonuje telefon do jednej ze swoich ofiar, by przypomnieć jej o sobie.
Obawiałam się, że literatura faktu do mnie nie przemówi. Owszem czytywałam liczne artykuły o dawnych zbrodniach, ale jest to różnica nie do porównania: artykuł kilkustronowy a książka. Jak się okazało moje obawy były nieuzasadnione. Wstęp uwielbianej przeze mnie Gillian Flynn, jedynie podsycił moją ciekawość i pragnienie zmierzenia się z dziełem pani McNamary.
Proza autorki od samego początku trafiła w moje serce. W sposób niezwykły wprowadza nas w ten brutalny świat i obraz minionych lat: liczne nazwiska ofiar, krewnych, świadków i detale w śledztwie, na które nikt nie zwrócił specjalnej uwagi. Dzięki autorce ofiary nie stały się anonimowe, bo wszyscy pamiętają imiona tych potworów, a pytając o ofiary seryjnych morderców, kręcimy bezradnie głowami. To dzięki pisarce, zapamiętam o zmarłych jak i ocalałych ofiarach Golden State Killera.
Szanuję autorkę nie tylko za wyżej wymienioną kwestię, ale także za ogrom pracy i cierpliwość, jaką włożyła w pracę nad swoim blogiem i tą książką; jest mi jedynie przykro, że McNamara nie dożyła tego dnia, gdy „obiekt jej obsesji” uzyskało nazwisko.